Tak się od paru dni zastanawiam, czy aby największą ze wszystkich tych potwornych zbrodni Prawa i Sprawiedliwości, o których tyle - oczywiście w oczach i w gębach tej @#$%^ bandy (z przeproszeniem kurw), która nas dręczy i udaje (niezbyt się w tym akurat wysilając) polityków - nie jest to, że PiS po prostu BEZCZELNIE REALIZUJE to, co obiecał przed wyborami.
Zamiast, jak przystało na przyzwoitych polityków, nie zaś żadnych POPULISTÓW (żeby nie powiedzieć FASZYSTÓW), po prostu się na te obietnice WYPIĄĆ, a gdyby ktoś głupio i bezczelnie się o tę sprawę dopytywał - z subtelną ironią roześmiać mu się w twarz, ew. mruknąć coś o samej naturze wyborczych obietnic i naiwniakach nic nie rozumiejących z polityki, po czym wrócić do konsumowania policzków cielęcych.
Pomyślcie o tym, mówię serio! Dla człowieka przyzwoitego i z jakimś sensem to oczywiście absurd, ale my tu mówimy przecież o dzisiejszych "europejskich" politykach (i tu można by tysiąc mało pochlebnych epitetów, ale właściwie po co?) - dla nich myśl, że PROLOWI może się zacząć wydawać, że tak właśnie być POWINNO... Że tak być MUSI...
Albo chociaż, że tak właśnie być MOŻE... Bosze! Toż to musi być dla tych tam Zmierzch Bogów, Ostatnie Tango w Kwaterze Hitlera, i w ogóle Diabeł Ogonem Dzwoniący na Twogę. Dlaczego? - spyta ktoś. A dlatego, odpowiem, że momentalnie zlikwidowałoby to całą dotychczasową użyteczność wyborów, jako metody trzymania PROLA za pysk.
Trzeba by wymyślić coś innego... Albo też cofnąć się do tego co już było - na pewno jednak nie do czegoś, co miałoby jakikolwiek związek z, wciąż jeszcze szumnie głoszonymi, hasłami, w rodaju "praw człowieka", czy "demokracji".
Pojawiłby się więc spory, naprawdę ogromny, problem. PiS po prostu bezczelnie złamał reguły, zgodnie z którymi wszyscy mający jakikolwiek na cokolwiek wpływ, zgodnie dotychczas postępowali. I to jest ZBRODNIA, za którą nie może być wybaczenia. Sztylet w plecy światłej europejskiej politycznej elity po prostu! Trend przecież dotychczas był dokładnie przeciwny i tak miało to iść - przykładem Grecja, gdzie... Każdy chyba wie, jak tam było.
Tak więc, w tej chwili nie ma już półcieni, ani możliwości odwrotu - albo my, Polska i te sprawy, albo oni, a my będziemy koszmarniejszą kolonią niż kiedykolwiek. Setki tysięcy "nowych, lepszych Polaków" (wyznania muzułmańskiego, żeby już na tym poprzestać) już przecież na skinienie Merkeli czekają. (Może nie że aż się palą, bo zasiłki będą jednak mniejsze, tolerancja, na razie zresztą też. Ale na pewno nie będzie to wtedy dla Merkeli tego świata aż takim problemem.)
triarius
P.S. Dziwi się ktoś, że u mnie zawsze połowa tekstu w nawiasach? Tak właśnie ma być! To jest filtr odrzucający nieinteligentnych - czy to będą jakieś szemrane służby, czy to będą platfąsy, czy to będzie Szabesgoj Cajtung... Filtr, który przez dziesieć lat skutecznie zabezpieczał nas przed Zemką, Mąką i Sienkiewiczem, o dronach Obamy nie zapominając. (A że to jest także hipnotyczne pisanie, w b. awangardowej i hiper-skutecznej wersji, to wam ludzie nie powiem, bo lepiej żebyście nie widzieli.)
A tak przy okazji, to uwielbiam takie jak tutaj zwodnicze tytuły, bo mają szansę przyęcić jakiegoś
durnego zguglowanego leminga, albo innej Schetyny, a wizja rozczarowanej mordki takiego stworzenia cholernie mnie bawi. (Choć najskuteczniejsze do przywabiania
dziwnych ludzi są jednak tytuły erotomańskie. Oddaję ten patent za darmo, choć ładnie by było wspomnieć od czasu do casu jego odkrywcę.)
Bratem mi każda ludzka istota, o ile nie przyłożyła ręki do Postępu i Szczęścia Ludzkości. (Triarius the Tiger)
sobota, stycznia 16, 2016
piątek, stycznia 15, 2016
Jeszcze trochę o tej PiSowskiej telewizji, co musi powstać, a bez niej nijak
Pod jednym z tysiąca wczorajszych moich wpisów (od jakiejś doby jestem niesamowicie płodny, i to nie tylko pod wzgl. plemników) dopisałem ci ja Post Scriptum, które brzmiało tak jak za chwilę zacytuję (a nieoceniony cmss, choć taki szorstki i enigmatyczny macho, wkleił to nawet na niezwykle, i nie bez powodu, popularnym blogu Kuraka).
Otóż napisałem tak, że powtórzę:
A tak przy okazji, to Kurak się dzisiaj martwi pisowskim pijarem, i cała masa innych ludzi. "Dać ludziom forsę, chleba i igrzysk!", wołają. A ja sądzę, że wystarczyłoby dorwać jakąś sporą ogólnopolską telewizję, co już, z tego co słyszę, nasi mają, albo prawie, a potem przez parę godzin dziennie nadawać najprzeróżniejsze aktualności z frontu wiadomych "uchodźców".
To naprawdę dałoby zrobić w b. interesujący, choć włosy na plecach jeżący, sposób. Nawet ja bym to potrafił, jeśli nie dotychczasowi uznani dziennikarze. Jeśli Polacy są aż tak durni, żeby nie rozumieć i w każdej chwili nie pamiętać, że upadek obecnego Rządu i/lub Prezydenta oznacza setki tysięcy muzułmanów, nie zawsze miłych w obyciu, w ciągu paru zaledwie lat, oraz po prostu ordynarne multikulti dla naszych ew. wnuków, jeśli nie więcej, no to faktycznie zaslugują na Platformę i rządy unijnych "komisarzy"! Tak aż źle chyba jednak nie jest.
Dzisiejsza np. rewelacja z BBC (przynajmniej tam ja to zobaczyłem) o zbiorowym gwałcie na trzyletnim chłopcu w obozie dla uchodźców w Norwegii - akurat zresztą na Mikołaja, nie wiem czy celowo, ani czy to miało związek - to nie jest oczywiście nic przyjemnego, ale swoje by to zrobiło. Po prostu na razie mało kto wie.
* * *
To było wczorajsze, ale dzisiaj też bym się pod tym bez problemu podpisał. Natomiast przed chwilą przyszło mi na myśl to co poniżej, co dla was, kochane ludzie, skrzętnie z głowy wklepałem. Oto i ono...
Własnie przyszło mi do głowy, że tę telewizję informującą obywateli o sytuacji na uchodźczym froncie, można by zrobić HIPER-OBIEKTYWNĄ I PLURALISTYCZNĄ. Do tego stopnia, że lewizna nie mogłaby po prostu nie dostać orgazmu i nie chwalić PiSu za te piękne sprawy. "Jakim cudem?" - spyta sceptyk.
A takim to, że jeśli przez połowę czasu - a mówimy tu o całych godzinach, i to także w dobrym czasie antenowym - będą tam obiektywne, czyli w znacznej części, nie oszukujmy się, przerażające informacje... po prostu trzeba nieco poszperać, rozejrzeć się po mediach, wysłać tu i ówdzie jakiegoś przytomnego korespondenta i tyle - to przez pozostałą połowę mogą sobie pieprzyć lewacy i fanatycy multikulti, bo normalnych ludzi tylko to jeszcze bardziej odrzuci, przerazi i wkur... tentego.
W dodatku byłby to przepiękny przykład nowoczesnego podejścia do mediów, a zarazem cwanego jak cholera, bo ta lewizna by nam sama poniekąd oglądalność robiła i dostarczała pikantnej rozrywki.
Tak że płacimy tylko za połowę, a resztę bierze na siebie lewizna, będąca zbyt durną, żeby nie pojąć, że przy docieraniu do obywateli rzetelnej informacji na temat wyczynów Merkeli i tych spraw - jej własny przekaz po prostu nie ma szansy niczego dla nich użytecznego osiągnąć, a raczej wprost przeciwnie.
Tak że jest to idealne rozwiązanie, przy którym nawet platformiana targowica i kopnięta lewizna będzie szczęśliwa, aż przyjdzie biało ubrana chuda pani z kosą i... Tak że do roboty PiSiaki i cała kochana reszto - nie ociągać się! Połowę i tak wykona za nas lewizna, wraz samymi "uchodźcami", a my będziemy tylko siedzieć i zacierać łapki.
Lub prawie. Ale też wylansowanie paru młodych z charyzmą i trochą rozumu.... Albo na odmianę starych z jeszcze większą charyzmą i rozumem wielkim jak piec... Naprawdę by nam się przydało.
* * *
To było w miarę ściśle na zadany temat, a teraz nieco naszej typowej gry swobodnych swobodnych skojarzeń, starczych wspomnień z epoki dyliżansów i przebłysków intuicji. (Trza by faktycznie zacząć to oddzielać, bo potem ludzie mają pretensję, że to nie jest jak w ich ukochanej gazetce, itd.)
("Trocha" to z Boya, np. w przekładzie z Villona, kocham to słowo!)
W końcu, jak niedawno sobie myśląc na inne całkiem tematy zresztą, uświadomiłem, armie zwycięskie od dziadowskich różnią się tym, że w zwycięstwach straty w ludziach wśród oficerów są postrzegane przez pozostałych przy życiu jako cenna SZANSA na awans, podczas gdy w tych drugich kadra koniecznie chce żyć wiecznie, co w militarnym kontekście stanowi absurd, i wszelkie straty wprawiają ją w coraz większą prostrację.
Tak to widzę. Jest to absurd, ta chęć wiecznego życia w wojsku znaczy, lub może po prostu liberalne odwalanie roboty byle jak, byle sobie wygodnie za cudze pożyć - bo wojsko to jednak nie harcerstwo, i jeśli ktoś koniecznie chce żyć wiecznie, no to wybrał nie ten zawód.
Oczywiście nie mówimy teraz o jakichś biedakach z przymusowego zaciągu do carskiej czy pruskiej armii, którzy od wieków giną za swoich dzielnych królów i nikt ich o zdanie nie pyta - bo tam działają inne mechanizmy, choć takie armie też bywają jak najbardziej OK na polach bitew, a w tych co lepszych także z chęcią wiecznego życia tam nie przesadzają.
Po lekkim dopasowaniu, daje się powyższe jednak odnieść także do różnych słodszych, mniej militarnych i mniej finalnych (czyli mniej związanych z migracją na łono Patriarchy) kontekstów - jak na ten przykład telewizje i inne media. (Choć ta myśl o armiach sensu stricto także jest do zapamiętania!) Rozumiemy się? No to teraz do roboty, nie żartuję!
triarius
P.S. A teraz puśćcie mnie, kochane ludzie, na chwilę do realu! ;-)
Otóż napisałem tak, że powtórzę:
A tak przy okazji, to Kurak się dzisiaj martwi pisowskim pijarem, i cała masa innych ludzi. "Dać ludziom forsę, chleba i igrzysk!", wołają. A ja sądzę, że wystarczyłoby dorwać jakąś sporą ogólnopolską telewizję, co już, z tego co słyszę, nasi mają, albo prawie, a potem przez parę godzin dziennie nadawać najprzeróżniejsze aktualności z frontu wiadomych "uchodźców".
To naprawdę dałoby zrobić w b. interesujący, choć włosy na plecach jeżący, sposób. Nawet ja bym to potrafił, jeśli nie dotychczasowi uznani dziennikarze. Jeśli Polacy są aż tak durni, żeby nie rozumieć i w każdej chwili nie pamiętać, że upadek obecnego Rządu i/lub Prezydenta oznacza setki tysięcy muzułmanów, nie zawsze miłych w obyciu, w ciągu paru zaledwie lat, oraz po prostu ordynarne multikulti dla naszych ew. wnuków, jeśli nie więcej, no to faktycznie zaslugują na Platformę i rządy unijnych "komisarzy"! Tak aż źle chyba jednak nie jest.
Dzisiejsza np. rewelacja z BBC (przynajmniej tam ja to zobaczyłem) o zbiorowym gwałcie na trzyletnim chłopcu w obozie dla uchodźców w Norwegii - akurat zresztą na Mikołaja, nie wiem czy celowo, ani czy to miało związek - to nie jest oczywiście nic przyjemnego, ale swoje by to zrobiło. Po prostu na razie mało kto wie.
* * *
To było wczorajsze, ale dzisiaj też bym się pod tym bez problemu podpisał. Natomiast przed chwilą przyszło mi na myśl to co poniżej, co dla was, kochane ludzie, skrzętnie z głowy wklepałem. Oto i ono...
Własnie przyszło mi do głowy, że tę telewizję informującą obywateli o sytuacji na uchodźczym froncie, można by zrobić HIPER-OBIEKTYWNĄ I PLURALISTYCZNĄ. Do tego stopnia, że lewizna nie mogłaby po prostu nie dostać orgazmu i nie chwalić PiSu za te piękne sprawy. "Jakim cudem?" - spyta sceptyk.
A takim to, że jeśli przez połowę czasu - a mówimy tu o całych godzinach, i to także w dobrym czasie antenowym - będą tam obiektywne, czyli w znacznej części, nie oszukujmy się, przerażające informacje... po prostu trzeba nieco poszperać, rozejrzeć się po mediach, wysłać tu i ówdzie jakiegoś przytomnego korespondenta i tyle - to przez pozostałą połowę mogą sobie pieprzyć lewacy i fanatycy multikulti, bo normalnych ludzi tylko to jeszcze bardziej odrzuci, przerazi i wkur... tentego.
W dodatku byłby to przepiękny przykład nowoczesnego podejścia do mediów, a zarazem cwanego jak cholera, bo ta lewizna by nam sama poniekąd oglądalność robiła i dostarczała pikantnej rozrywki.
Tak że płacimy tylko za połowę, a resztę bierze na siebie lewizna, będąca zbyt durną, żeby nie pojąć, że przy docieraniu do obywateli rzetelnej informacji na temat wyczynów Merkeli i tych spraw - jej własny przekaz po prostu nie ma szansy niczego dla nich użytecznego osiągnąć, a raczej wprost przeciwnie.
Tak że jest to idealne rozwiązanie, przy którym nawet platformiana targowica i kopnięta lewizna będzie szczęśliwa, aż przyjdzie biało ubrana chuda pani z kosą i... Tak że do roboty PiSiaki i cała kochana reszto - nie ociągać się! Połowę i tak wykona za nas lewizna, wraz samymi "uchodźcami", a my będziemy tylko siedzieć i zacierać łapki.
Lub prawie. Ale też wylansowanie paru młodych z charyzmą i trochą rozumu.... Albo na odmianę starych z jeszcze większą charyzmą i rozumem wielkim jak piec... Naprawdę by nam się przydało.
* * *
To było w miarę ściśle na zadany temat, a teraz nieco naszej typowej gry swobodnych swobodnych skojarzeń, starczych wspomnień z epoki dyliżansów i przebłysków intuicji. (Trza by faktycznie zacząć to oddzielać, bo potem ludzie mają pretensję, że to nie jest jak w ich ukochanej gazetce, itd.)
("Trocha" to z Boya, np. w przekładzie z Villona, kocham to słowo!)
W końcu, jak niedawno sobie myśląc na inne całkiem tematy zresztą, uświadomiłem, armie zwycięskie od dziadowskich różnią się tym, że w zwycięstwach straty w ludziach wśród oficerów są postrzegane przez pozostałych przy życiu jako cenna SZANSA na awans, podczas gdy w tych drugich kadra koniecznie chce żyć wiecznie, co w militarnym kontekście stanowi absurd, i wszelkie straty wprawiają ją w coraz większą prostrację.
Tak to widzę. Jest to absurd, ta chęć wiecznego życia w wojsku znaczy, lub może po prostu liberalne odwalanie roboty byle jak, byle sobie wygodnie za cudze pożyć - bo wojsko to jednak nie harcerstwo, i jeśli ktoś koniecznie chce żyć wiecznie, no to wybrał nie ten zawód.
Oczywiście nie mówimy teraz o jakichś biedakach z przymusowego zaciągu do carskiej czy pruskiej armii, którzy od wieków giną za swoich dzielnych królów i nikt ich o zdanie nie pyta - bo tam działają inne mechanizmy, choć takie armie też bywają jak najbardziej OK na polach bitew, a w tych co lepszych także z chęcią wiecznego życia tam nie przesadzają.
Po lekkim dopasowaniu, daje się powyższe jednak odnieść także do różnych słodszych, mniej militarnych i mniej finalnych (czyli mniej związanych z migracją na łono Patriarchy) kontekstów - jak na ten przykład telewizje i inne media. (Choć ta myśl o armiach sensu stricto także jest do zapamiętania!) Rozumiemy się? No to teraz do roboty, nie żartuję!
triarius
P.S. A teraz puśćcie mnie, kochane ludzie, na chwilę do realu! ;-)
słowa kluczowe:
armia,
awans,
imigracja,
lewizna,
media,
patriarcha Abraham,
Prawo i Sprawiedliwość,
propaganda,
telewizja,
uchodźcy
O Merkeli na wesoło (choć przez łzy)
Całkiem bez związku z naszym tematem, albo prawie, rzekę, iż w tygrysach i lwach znalazłem chyba temat, który mógłbym kontynuować do końca moich dni - z przyjemnością, z rozkosznym drżeniem... Pisałbym takie kawałki, a aluzje same by się tam wkładały niczym perły do pucharu Kleopatry...
I w ogóle. Problem jest tylko taki, że albo mam po drodze inne nagłe olśnienia - jak to teraz, albo też, alternatywnie, nie chce mi się w ogóle nic pisać. Jednak dalszy ciąg tego o drapieżnych kotkach jest już w mojej głowie, co oczywiście nie może nikomu poza mną wystarczyć, ale rokuje na przyszłość dość pozytywnie. Dixi!
A teraz od szlachetnych źwierząt wykonamy ogromny skok, i to w przepaść - do tytułowej Merkeli...
Otóż, ze sztuką filmową jestem jak najbardziej na bakier, ale parę niezłych rzeczy w życiu na ekranach widziałem, a komedie, głownie, a ostatnio wyłącznie, w postaci tzw. sitcomów, to nawet b. lubię. No i pamiętam z dzieciństwa film stanowiący zbiór b. wczesnych - z początków niemal filmu jako takiego niemal (nie powiem tu "sztuki filmowej", bo to dęcie brzmi) - kawałków jednego francuskiego komika...
Czy on się nie nazywał Harry Lander? Dziwnie mało to francuskie, ale coś takiego mi się kojarzy. Mógłby być z Alzacji. (W każdym razie nie Landru, bo ten to był inny.) Było to nieprawdopodobnie śmieszne. Jednym z tych kawałków była dość długa, jak na tamte czasy, wersja Trzech Muszkieterów.
Chyba pierwsza ekranizacja tej powieści, tyle że na śmiesznie. (A tak całkiem na marginesie, to może ktoś chciałby wiedzieć, a nie wie, że za scenariusz do innej, bardziej znanej i na poważnie, wersji Trzech Muszkieterów odpowiedzialny jest nasz ukochany Robert Ardrey. Bo Oscara to on chyba dostał za "Ben Hura".)
No i tam był król, który sobie siedział na tronie... Zaraz - a może to był właśnie Richelieu? W każdym razie na tronie, a u jego stóp, na ziemi, siedział taki cherlawy, żałosny człowieczek, całkiem łysy, tylko - przynajmniej na początku - z trzema długimi i naprawdę dorodnymi włosami na tej swojej smętnej główce.
Na samym szczycie. No i zawsze, kiedy ci trzej dzielni muszkieterzy gdzieś tam galopowali, żeby coś zdobyć, żeby czemuś zapobiec, kogoś słusznie ukarać, czy co tam, to ten gość na tym tronie się okrutnie denerwował, więc zagryzał wargi i nerwowo szarpał jeden z włosów tego człowieczka.
Kręci, kręci, szarpie, szarpie, zagryza wargi... Nawija włosa na palec, bo każdy z tych kłaków naprawdę długi i dorodny... Aż na koniec każdej takiej krótkiej sceny człowieczkowi ten prominent z tego jego żałosnego łepka ten włos wyrywał. (Na tyle tajników sztuki filmowej to byście z pewnością sami łatwo wpadli, n'est-ce pas?)
Człowieczek się wtedy krzywił boleśnie, ale nic nie mówił, choćby dlatego, że to był niemy film. (Z powyższego zaś logicznie wynika, że takie sceny były trzy, bo pod koniec ostatniej człowieczek był już kompletnie łysy, i tak być przecie musiało. Inaczej byłby to jawny gwałt na samych zasadach sztuki, Arystoteles by się w grobie przewrócił itd.)
W każdym razie było to tak śmieszne, że pamiętam to przez dobrze ponad pół wieku i cały czas mnie to bawi. No dobra, mam nadzieję, że was ludzie zahipnotyzowałem tą narracją na tyle, że nawet wam do głowy nie przyjdzie spytać "a jaki to ma związek z Merkelą?" Jednak ma i ja sam o tym przypomnę.
Otóż podejrzewam, że jakoś tak jest tam teraz z Tuskiem i Merkelą, a w każdym razie zachęcam was, byście sobie takie coś łaskawie wyobrazili. Co najmniej w sferze symboli i esencji, to na pewno nie będzie żadne odstępstwo od prawdy!
* * *
To było jedno. Teraz wam ludzie powiem, że chodził mi wczoraj po głowie taki oto żarcik, cytuję:
No i wymyśliłem dla was, kochane ludzie, zagadkę. Która idzie tak:
Ładne? Mówią, że śmiech jest płaczem mędrca, i coś w tym chyba jest z prawdy.
triarius
I w ogóle. Problem jest tylko taki, że albo mam po drodze inne nagłe olśnienia - jak to teraz, albo też, alternatywnie, nie chce mi się w ogóle nic pisać. Jednak dalszy ciąg tego o drapieżnych kotkach jest już w mojej głowie, co oczywiście nie może nikomu poza mną wystarczyć, ale rokuje na przyszłość dość pozytywnie. Dixi!
A teraz od szlachetnych źwierząt wykonamy ogromny skok, i to w przepaść - do tytułowej Merkeli...
Otóż, ze sztuką filmową jestem jak najbardziej na bakier, ale parę niezłych rzeczy w życiu na ekranach widziałem, a komedie, głownie, a ostatnio wyłącznie, w postaci tzw. sitcomów, to nawet b. lubię. No i pamiętam z dzieciństwa film stanowiący zbiór b. wczesnych - z początków niemal filmu jako takiego niemal (nie powiem tu "sztuki filmowej", bo to dęcie brzmi) - kawałków jednego francuskiego komika...
Czy on się nie nazywał Harry Lander? Dziwnie mało to francuskie, ale coś takiego mi się kojarzy. Mógłby być z Alzacji. (W każdym razie nie Landru, bo ten to był inny.) Było to nieprawdopodobnie śmieszne. Jednym z tych kawałków była dość długa, jak na tamte czasy, wersja Trzech Muszkieterów.
Chyba pierwsza ekranizacja tej powieści, tyle że na śmiesznie. (A tak całkiem na marginesie, to może ktoś chciałby wiedzieć, a nie wie, że za scenariusz do innej, bardziej znanej i na poważnie, wersji Trzech Muszkieterów odpowiedzialny jest nasz ukochany Robert Ardrey. Bo Oscara to on chyba dostał za "Ben Hura".)
No i tam był król, który sobie siedział na tronie... Zaraz - a może to był właśnie Richelieu? W każdym razie na tronie, a u jego stóp, na ziemi, siedział taki cherlawy, żałosny człowieczek, całkiem łysy, tylko - przynajmniej na początku - z trzema długimi i naprawdę dorodnymi włosami na tej swojej smętnej główce.
Na samym szczycie. No i zawsze, kiedy ci trzej dzielni muszkieterzy gdzieś tam galopowali, żeby coś zdobyć, żeby czemuś zapobiec, kogoś słusznie ukarać, czy co tam, to ten gość na tym tronie się okrutnie denerwował, więc zagryzał wargi i nerwowo szarpał jeden z włosów tego człowieczka.
Kręci, kręci, szarpie, szarpie, zagryza wargi... Nawija włosa na palec, bo każdy z tych kłaków naprawdę długi i dorodny... Aż na koniec każdej takiej krótkiej sceny człowieczkowi ten prominent z tego jego żałosnego łepka ten włos wyrywał. (Na tyle tajników sztuki filmowej to byście z pewnością sami łatwo wpadli, n'est-ce pas?)
Człowieczek się wtedy krzywił boleśnie, ale nic nie mówił, choćby dlatego, że to był niemy film. (Z powyższego zaś logicznie wynika, że takie sceny były trzy, bo pod koniec ostatniej człowieczek był już kompletnie łysy, i tak być przecie musiało. Inaczej byłby to jawny gwałt na samych zasadach sztuki, Arystoteles by się w grobie przewrócił itd.)
W każdym razie było to tak śmieszne, że pamiętam to przez dobrze ponad pół wieku i cały czas mnie to bawi. No dobra, mam nadzieję, że was ludzie zahipnotyzowałem tą narracją na tyle, że nawet wam do głowy nie przyjdzie spytać "a jaki to ma związek z Merkelą?" Jednak ma i ja sam o tym przypomnę.
Otóż podejrzewam, że jakoś tak jest tam teraz z Tuskiem i Merkelą, a w każdym razie zachęcam was, byście sobie takie coś łaskawie wyobrazili. Co najmniej w sferze symboli i esencji, to na pewno nie będzie żadne odstępstwo od prawdy!
* * *
To było jedno. Teraz wam ludzie powiem, że chodził mi wczoraj po głowie taki oto żarcik, cytuję:
Kommodus i Heliogabal by się zapewne obrazili, ale co powiecie na takie oto zestawienie osobowości?Wydało mi się to dość zabawne i chwilę się tym cieszyłem w duszy mojej, ale potem stwierdziłem, że zbyt uczone, zbyt pedantyczne (no bo kto dziś wie i nie ma w przysłowiowym nosie, kto to był Kommodus?), więc zaniechałem. Tym bardziej, że przypomniałem sobie zaraz, iż o wiele mniej popularny - w sensie odczuwanej doń sympatii - jest dziś pewien inny pan, o wiele nam współcześniejszy...
Kaligula, Neron, Merkela ?
No i wymyśliłem dla was, kochane ludzie, zagadkę. Która idzie tak:
PYTANIE: Dlaczego Merkela robi to co robi?
myślimy...
myślimy...
myślimy...
myślimy...
myślimy...
ODPOWIEDŹ: Ona to robi w żywotnym interesie Niemiec. Konkretnie po to, żeby Adolf Hitler przestał wreszcie być najmniej lubianą postacią w całej historii.
(A że nieco tego wszystkiego nie przemyślała, to już inna sprawa.)
Ładne? Mówią, że śmiech jest płaczem mędrca, i coś w tym chyba jest z prawdy.
triarius
słowa kluczowe:
Adolf Hitler,
Angela Merkel,
Arystoteles,
Donald Tusk,
dowcipasy,
komedia,
Robert Ardrey,
sztuka filmowa,
Trzej Muszkieterowie
czwartek, stycznia 14, 2016
Mój głosik w aktualnych kwestiach
Na samym topie szalomu jest w tej chwili pewien tekst, całkiem sensowny, który mnie natchnął. Oto linek:
http://leonarda.salon24.pl/691571,i-co-dalej-z-euro-intrygantami
a poniżej to, co ja tam w komęcie od nim wpisałem (a następnie przyozdobiłem rabatkami, rozbudowałem i doprawiłem czarnuszką), tylko że za cholerę nie chce wejść, nie wiem dlaczego, ale żadne z tych przypuszczeń nie jest dla szalomu pochlebne. W każdym razie tutaj to macie...
* * *
Fajny tekst, słuszny, ale mam jedną sprawę.
Otóż ja podpisami i petycjami brzydzę się od małego, a już na pewno od czasów późnego Gomułki co najmniej. No i nie mam ochoty tego zmieniać. Pisanie do indywidułów w rodzaju tego tam, jakmutam... i tego drugiego, per "Szanowny Panie" i zapewnianie do tego, że kocham Unię, tylko wypaczenia nie, albo i nie to, bo zbyt ostro, po prostu mnie mierzi.
Róbcie to, jeśli chcecie, ale ja nie będę - wy natomiast, dobrzy ludzie, możecie ew. z pełną odpowiedzialnością dopisać w postscriptum, że są także tacy, którzy metod w rodzaju kulturalnych rozmów z ludźmi, którymi się brzydzą i z którymi nigdy nie chcieli mieć do czynienia, czują wstęt, ale tym bardziej wstręt także czują do tego typu chamskich napaści, nie mówiąc już o jawnej zdradzie (ten Czuchnowski jeszcze nie siedzi, by the way?), a popierają nowy polski Rząd i polskiego Prezydenta.
Po prostu tacy ludzie, a w każdym razie ja, na razie, mówiąc historyczną meaforą, "stoją z bronią u nogi". Jeśli jednak trzeba będzie bronić Rządu, Prezydenta, Prawa i Sprawiedliwości (z dowolnie wielkiej litery), i po prostu Polski - przed kimkolwiek, z Unią Europejską włącznie, a z koszmarną ubecką, okrągłostołową III RP na czele - to się nie zawahają, i uczynią to raczej szybciej i bardziej zdecydowanie od tych piszących petycje.
Tak jak nie brałem udziału w słynnym dwudniowym (!) referendum na temat wejścia do Unii (która także oczywiście miała całkiem inaczej wyglądać, niż wygląda), ponieważ uznałem, że większa jest szansa na nieuzyskanie wystarczającej ilości uczestników - a teraz liczę się jako ten, któremu było wszystko jedno, tak teraz też nie jest mi wszystko jedno i na pewno nie zamierzam spokojnie patrzeć, jak mi ta Unia do końca robi z mojego kraju niemiecką kolonię i bantustan.
To, że nie raczę pisać do tych całych Oettkerów, czy jak im tam, nie oznacza także, że nie zamierzam w ogóle nic robić podczas tego "stania z bronią u nogi". Zamierzam i będę. Tak samo, jak przed tamtym referendum nawiązałem kontakt z pewnym przedsiębiorcą, zaprojektowałem znaczki wyrażające niechęć do Unii, które miały być wyprodukowane w postaci nalepek...
Nalepki się wprawdzie nie pojawiły, bo mój przedsiębiorca nagle, bez uprzedzenia, zmarł na serce. Nie wiem, czy to był wczesny przypadek weekendowego samobójcy, prawdopodobnie nie, ale nie da się tego wykluczyć, tym bardziej teraz, kiedy już z Unii, jak kiedyś z Salome, spadają ostatnie zasłony.
Nic nie sugeruję, bo też nic nie wiem i to nawet nie jest jakieś zdecydowane podejrzenie, ponieważ nie miałem nigdy sposobu tego zbadać i się tym nie zajmowałem, ale przecież miła anegdotka na czasie, a mówimy przecież głównie o tym, czy tacy jak ja - którzy nie będą pisać i unijnych komisarzy przekonywać - pozostają całkiem bierni, czy jednak nie.
Swoją drogą cudna jest ta nazwa "komisarz"! Przypomina mi się zawsze, gdy to słyszę, taka wydana w Londynie monografia 8. Pułku Ułanów, gdzie jest opis, jak to w wolnie polsko-bolszewickiej na Ukrainie walczyło pięciu amerykańskich lotników, przesadzonych na konie, i po pewnym starciu jeden z nich, ogromny chłop, w skórzanej kurtce, wycierając zakrwawioną szablę, mówi "pięciu zabiłem, samych komisarzy". (Musi to był amerykański Polak, co by wiele wyjaśniało.)
Oczywiście nikt tych panów szablą tu nie zamierza, ale może warto wiedzieć z czym mi się nazwa "komisarza" kojarzy i dlaczego, a przy okazji interesujący, jak sądzę, fakcik z rodzimej historii, z bardzo trudnodostępej książki. Ja już jej od dawna nie mam, rodzina sprzedała ją wieki temu dla chleba, kto ją może mieć i w jakiej budzie... Czy jakim innym, powiedzmy, Chobielinie... Można się tylko domyślać, i raczej nie był to nikt rodzinnie z jakimikolwiek ułanami związany, góra z armią Budionnego (pion polityczny), ale też w takim kraju od '39 roku przyszło nam żyć.
Szabli zresztą też już od ponad pół wieku nie mam, więc spokojnie! Choć jako dziecię korzeniami sięgające sporo przed czasy PRLu, naprawdę w dzieciństwie autentyczną ułańską szablę przez krótki czas miałem, a jakże! (Że o srebrnych łyżkach z koronami nie wspomnę, zresztą już kiedyś było.) I ona, ta szabla (choć łyżki także, wraz z widelcami, choć kiedy indziej, a srebrne herbowe półmiski mnie po prostu nie doczekały i dopiero się ostatnio o ich istnieniu przypadkiem dowiedziałem) też nagle razu pewnego znikła.
Też niewątpliwie po to, żeby się pojawić na ścianie jakiegoś resortowego... Powiedzmy... "nowego arystokraty". Ale rodzina, moja na odmianę, miała za to czas jakiś na chleb, buty i szkolne podręczniki. No, może jeszcze na jakieś inne, tańsze książki, czy wyjazd na narty - nie przesadzajmy z tą nędzą, choć bogato nie było.
Fakt, że robiłem tą szablą dziury w podłodze - wiele poza tym nie potrafiłem. I dobrze, że nic więcej nie potrafiłem, bo była potwornie ciężka dla dziesięciolatka. Mogłem sobie na ten przykład przedziurawić stopę, albo coś... Nic w każdym razie zasługującego choćby na pióro Sienkiewicza. Co jednak nie nijak nie uczyni z chama, który ją teraz ma (a którego niniejszym pozdrawiam), żadnej autentycznej elity.
Tak że nie wprost szablą, jak tamten dzielny człowiek, ale w starciu "komisarzy" i innej unijnej biurokracji z moim krajem opowiadam się zdecydowanie po tej stronie mojego kraju - i po prostu nie raczę z tym szemranym unijnym towarzystwem rozmawiać, przynajmniej dopóki ta rozmowa ma udawać kulturalną konwersację, a niestety na razie musi. Gdyby jednak polskie państwo uznało, że jest zbyt słabe, by np. doprowadzić Czuchnowskiego do mamra, to ja się polecam - znajdę paru kumpli i go dostarczę.
Mam nadzieję, że za parę lat takie indywidualne usługi nie będą już konieczne, a unijni "komisarze" - wszystkich pięciu (znowu ta święta liczba?), czy ilu ich tam jest - od Polski się łaskawie odczepią. Jeśli miałoby to oznaczać referendum za wyjściem z Unii, czy po prostu wyjście - jestem za! Nawet, gdyby miało to miałoby pociągnąć za sobą parę lat gorszej ekonomii dla mnie osobiście. Unia i tak szybko nas w tym dogoni - spokojna głowa!
Pzdrwm
triarius
P.S. A tak przy okazji, to Kurak się dzisiaj martwi pisowskim pijarem, i cała masa innych ludzi. "Dać ludziom forsę, chleba i igrzysk!", wołają. A ja sądzę, że wystarczyłoby dorwać jakąś sporą ogólnopolską telewizję, co już, z tego co słyszę, nasi mają, albo prawie, a potem przez parę godzin dziennie nadawać najprzeróżniejsze aktualności z frontu wiadomych "uchodźców".
To naprawdę dałoby zrobić w b. interesujący, choć włosy na plecach jeżący, sposób. Nawet ja bym to potrafił, jeśli nie dotychczasowi uznani dziennikarze. Jeśli Polacy są aż tak durni, żeby nie rozumieć i w każdej chwili nie pamiętać, że upadek obecnego Rządu i/lub Prezydenta oznacza setki tysięcy muzułmanów, nie zawsze miłych w obyciu, w ciągu paru zaledwie lat, oraz po prostu ordynarne multikulti dla naszych ew. wnuków, jeśli nie więcej, no to faktycznie zaslugują na platformę i rządy unijnych "komisarzy"! Tak aż źle chyba jednak nie jest.
Dzisiejsza np. rewelacja z BBC (przynajmniej tam ja to zobaczyłem) o zbiorowym gwałcie na trzyletnim chłopcu w obozie dla uchodźców w Norwegii - akurat zresztą na Mikołaja, nie wiem czy celowo, ani czy to miało związek - to nie jest oczywiście nic przyjemnego, ale swoje by to zrobiło. Po prostu na razie mało kto wie.
http://leonarda.salon24.pl/691571,i-co-dalej-z-euro-intrygantami
a poniżej to, co ja tam w komęcie od nim wpisałem (a następnie przyozdobiłem rabatkami, rozbudowałem i doprawiłem czarnuszką), tylko że za cholerę nie chce wejść, nie wiem dlaczego, ale żadne z tych przypuszczeń nie jest dla szalomu pochlebne. W każdym razie tutaj to macie...
* * *
Fajny tekst, słuszny, ale mam jedną sprawę.
Otóż ja podpisami i petycjami brzydzę się od małego, a już na pewno od czasów późnego Gomułki co najmniej. No i nie mam ochoty tego zmieniać. Pisanie do indywidułów w rodzaju tego tam, jakmutam... i tego drugiego, per "Szanowny Panie" i zapewnianie do tego, że kocham Unię, tylko wypaczenia nie, albo i nie to, bo zbyt ostro, po prostu mnie mierzi.
Róbcie to, jeśli chcecie, ale ja nie będę - wy natomiast, dobrzy ludzie, możecie ew. z pełną odpowiedzialnością dopisać w postscriptum, że są także tacy, którzy metod w rodzaju kulturalnych rozmów z ludźmi, którymi się brzydzą i z którymi nigdy nie chcieli mieć do czynienia, czują wstęt, ale tym bardziej wstręt także czują do tego typu chamskich napaści, nie mówiąc już o jawnej zdradzie (ten Czuchnowski jeszcze nie siedzi, by the way?), a popierają nowy polski Rząd i polskiego Prezydenta.
Po prostu tacy ludzie, a w każdym razie ja, na razie, mówiąc historyczną meaforą, "stoją z bronią u nogi". Jeśli jednak trzeba będzie bronić Rządu, Prezydenta, Prawa i Sprawiedliwości (z dowolnie wielkiej litery), i po prostu Polski - przed kimkolwiek, z Unią Europejską włącznie, a z koszmarną ubecką, okrągłostołową III RP na czele - to się nie zawahają, i uczynią to raczej szybciej i bardziej zdecydowanie od tych piszących petycje.
Tak jak nie brałem udziału w słynnym dwudniowym (!) referendum na temat wejścia do Unii (która także oczywiście miała całkiem inaczej wyglądać, niż wygląda), ponieważ uznałem, że większa jest szansa na nieuzyskanie wystarczającej ilości uczestników - a teraz liczę się jako ten, któremu było wszystko jedno, tak teraz też nie jest mi wszystko jedno i na pewno nie zamierzam spokojnie patrzeć, jak mi ta Unia do końca robi z mojego kraju niemiecką kolonię i bantustan.
To, że nie raczę pisać do tych całych Oettkerów, czy jak im tam, nie oznacza także, że nie zamierzam w ogóle nic robić podczas tego "stania z bronią u nogi". Zamierzam i będę. Tak samo, jak przed tamtym referendum nawiązałem kontakt z pewnym przedsiębiorcą, zaprojektowałem znaczki wyrażające niechęć do Unii, które miały być wyprodukowane w postaci nalepek...
Nalepki się wprawdzie nie pojawiły, bo mój przedsiębiorca nagle, bez uprzedzenia, zmarł na serce. Nie wiem, czy to był wczesny przypadek weekendowego samobójcy, prawdopodobnie nie, ale nie da się tego wykluczyć, tym bardziej teraz, kiedy już z Unii, jak kiedyś z Salome, spadają ostatnie zasłony.
Nic nie sugeruję, bo też nic nie wiem i to nawet nie jest jakieś zdecydowane podejrzenie, ponieważ nie miałem nigdy sposobu tego zbadać i się tym nie zajmowałem, ale przecież miła anegdotka na czasie, a mówimy przecież głównie o tym, czy tacy jak ja - którzy nie będą pisać i unijnych komisarzy przekonywać - pozostają całkiem bierni, czy jednak nie.
Swoją drogą cudna jest ta nazwa "komisarz"! Przypomina mi się zawsze, gdy to słyszę, taka wydana w Londynie monografia 8. Pułku Ułanów, gdzie jest opis, jak to w wolnie polsko-bolszewickiej na Ukrainie walczyło pięciu amerykańskich lotników, przesadzonych na konie, i po pewnym starciu jeden z nich, ogromny chłop, w skórzanej kurtce, wycierając zakrwawioną szablę, mówi "pięciu zabiłem, samych komisarzy". (Musi to był amerykański Polak, co by wiele wyjaśniało.)
Oczywiście nikt tych panów szablą tu nie zamierza, ale może warto wiedzieć z czym mi się nazwa "komisarza" kojarzy i dlaczego, a przy okazji interesujący, jak sądzę, fakcik z rodzimej historii, z bardzo trudnodostępej książki. Ja już jej od dawna nie mam, rodzina sprzedała ją wieki temu dla chleba, kto ją może mieć i w jakiej budzie... Czy jakim innym, powiedzmy, Chobielinie... Można się tylko domyślać, i raczej nie był to nikt rodzinnie z jakimikolwiek ułanami związany, góra z armią Budionnego (pion polityczny), ale też w takim kraju od '39 roku przyszło nam żyć.
Szabli zresztą też już od ponad pół wieku nie mam, więc spokojnie! Choć jako dziecię korzeniami sięgające sporo przed czasy PRLu, naprawdę w dzieciństwie autentyczną ułańską szablę przez krótki czas miałem, a jakże! (Że o srebrnych łyżkach z koronami nie wspomnę, zresztą już kiedyś było.) I ona, ta szabla (choć łyżki także, wraz z widelcami, choć kiedy indziej, a srebrne herbowe półmiski mnie po prostu nie doczekały i dopiero się ostatnio o ich istnieniu przypadkiem dowiedziałem) też nagle razu pewnego znikła.
Też niewątpliwie po to, żeby się pojawić na ścianie jakiegoś resortowego... Powiedzmy... "nowego arystokraty". Ale rodzina, moja na odmianę, miała za to czas jakiś na chleb, buty i szkolne podręczniki. No, może jeszcze na jakieś inne, tańsze książki, czy wyjazd na narty - nie przesadzajmy z tą nędzą, choć bogato nie było.
Fakt, że robiłem tą szablą dziury w podłodze - wiele poza tym nie potrafiłem. I dobrze, że nic więcej nie potrafiłem, bo była potwornie ciężka dla dziesięciolatka. Mogłem sobie na ten przykład przedziurawić stopę, albo coś... Nic w każdym razie zasługującego choćby na pióro Sienkiewicza. Co jednak nie nijak nie uczyni z chama, który ją teraz ma (a którego niniejszym pozdrawiam), żadnej autentycznej elity.
Tak że nie wprost szablą, jak tamten dzielny człowiek, ale w starciu "komisarzy" i innej unijnej biurokracji z moim krajem opowiadam się zdecydowanie po tej stronie mojego kraju - i po prostu nie raczę z tym szemranym unijnym towarzystwem rozmawiać, przynajmniej dopóki ta rozmowa ma udawać kulturalną konwersację, a niestety na razie musi. Gdyby jednak polskie państwo uznało, że jest zbyt słabe, by np. doprowadzić Czuchnowskiego do mamra, to ja się polecam - znajdę paru kumpli i go dostarczę.
Mam nadzieję, że za parę lat takie indywidualne usługi nie będą już konieczne, a unijni "komisarze" - wszystkich pięciu (znowu ta święta liczba?), czy ilu ich tam jest - od Polski się łaskawie odczepią. Jeśli miałoby to oznaczać referendum za wyjściem z Unii, czy po prostu wyjście - jestem za! Nawet, gdyby miało to miałoby pociągnąć za sobą parę lat gorszej ekonomii dla mnie osobiście. Unia i tak szybko nas w tym dogoni - spokojna głowa!
Pzdrwm
triarius
P.S. A tak przy okazji, to Kurak się dzisiaj martwi pisowskim pijarem, i cała masa innych ludzi. "Dać ludziom forsę, chleba i igrzysk!", wołają. A ja sądzę, że wystarczyłoby dorwać jakąś sporą ogólnopolską telewizję, co już, z tego co słyszę, nasi mają, albo prawie, a potem przez parę godzin dziennie nadawać najprzeróżniejsze aktualności z frontu wiadomych "uchodźców".
To naprawdę dałoby zrobić w b. interesujący, choć włosy na plecach jeżący, sposób. Nawet ja bym to potrafił, jeśli nie dotychczasowi uznani dziennikarze. Jeśli Polacy są aż tak durni, żeby nie rozumieć i w każdej chwili nie pamiętać, że upadek obecnego Rządu i/lub Prezydenta oznacza setki tysięcy muzułmanów, nie zawsze miłych w obyciu, w ciągu paru zaledwie lat, oraz po prostu ordynarne multikulti dla naszych ew. wnuków, jeśli nie więcej, no to faktycznie zaslugują na platformę i rządy unijnych "komisarzy"! Tak aż źle chyba jednak nie jest.
Dzisiejsza np. rewelacja z BBC (przynajmniej tam ja to zobaczyłem) o zbiorowym gwałcie na trzyletnim chłopcu w obozie dla uchodźców w Norwegii - akurat zresztą na Mikołaja, nie wiem czy celowo, ani czy to miało związek - to nie jest oczywiście nic przyjemnego, ale swoje by to zrobiło. Po prostu na razie mało kto wie.
słowa kluczowe:
komisarze,
Polska,
Prawo i Sprawiedliwość,
targowica,
Unia Europejska,
zdrada
Król Lew a sprawa polska (1)
Pan Lew i Pan Tygrys. Jeśli by je oskubać ze skóry (z Panem T. jednak nie radzę próbować!), ujrzymy bardzo podobne stworzenia. Wielkość ta sama, kształt właściwie też. A jednak stworzenia te (jeśli mówimy o Panach, a nie Paniach) mają całkiem inną funkcję, wynikającą z całkiem innego sposobu życia.
I to może być ew. widziane jako nasz ukłon w stronę ludzi wciąż dziwnie opętanych ekonomią, nawet do popadnięcia w sprośne błędy liberalizmu, także w jego ekonomicznym aspekcie. (Nikt tu w końcu nigdy nie twierdził, że zdobywanie, użytkowanie i dystrybucja dóbr, takich na przykład jak codzienne papu, to sprawa nieistotna.)
Pan Tygrys jest maszyną do polowania. Jego sposób to skradanie się, zazwyczaj przez haszcze, choć bywa że przez tajgę - ciche, mimo wagi sięgającej u (naszego chyba ulubionego) Pana Tygrysa Bengalskiego 258 kg, a u największego - Pana Tygrysa Syberyjskiego - 306 kg... A potem skok na grzbiet upatrzonej ofiary.
Nawet jeśli ofiara wlezie na drzewo, Pan Tygrys Bengalski potrafi skoczyć i dosięgnąć ją pazurami wiele metrów ponad ziemią. Ale Pan Tygrys nie atakuje od przodu i zostało to nawet cwanie przez Pana Człowieka ostatnio wykorzystane. Otóż indyjscy robotnicy leśni noszący z tyłu głowy maski z namalowaną na nich bardzo wyrazistą twarzą są rzadko przez Pana Tygrysa atakowani.
Pan Tygrys jest samotnikiem, żyje bez towarzystwa, poza oczywiście krótkim okresem, kiedy szuka sobie małżonka na czas jakiś, no i w przypadku Pani T., kiedy zajmuje się dziatwą... Ale my się zajmujemy teraz Panami i tego się będziemy trzymać, a wszelkie ew. wrzaski feministek i osób przez nie zmanipulowanych skwitujemy prychnięciem. (Swoją drogą, "dziatwa" jest OK, "dziatki" też, ale za "pociechy" lub "milusińskich" będę strzelał!)
Życie Pana Tygrysa jest w sumie dość nieskomplikowane, choć oczywiście każde prawdziwe życie musi być nieco od tego krótkiego tutaj opisu bardziej złożone. (Poza tym, że, jako rzekł był Flaubert, a pisarz to niebylejaki: "odpowiednio opisane życie wszy może być ciekawsze od życia Aleksandra Wielkiego". Z czym ja się zgadzam, i to aż do kwadratu, bowiem życie Aleksandra nudzi mnie od dzieciństwa, choć nie tak, jak życie np. Augusta, no a absolutnym mistrzem jest tutaj u mnie niejaki Napoleon Bonaparte. Brrr, co za wulgarny i nudny gość!)
Zmieniamy obiekt naszych badań. Mówiąc w ogromnym skrócie, Pan Lew - także ten noszący w tornistrze buławę, czy może raczej królewskie berło - to maszyna do walki. Stanowi też od tysiącleci, i z tego właśnie powodu, emblemat i symbol władzy, siły, dostojeństwa. No a tacy Templariusze, na przykład, zanim się paskudnie geszefciarsko nie zdegenerowali...
Nie, nie wierzymy w każde słowo propagandy Pięknego Filipa, ale też oczywiste jest, że ci nieszczęśnicy w początkach XIV w., to nie byli już ci sami ludzie, którzy w początkach wieku XII w Ziemi Świętej, mieli np. prawo polować jedynie na Pana Lwa i obowiązek akceptowania walki w stosunku sił 1:3, oczywiście na swoją niekorzyść. I tutaj właśnie Pan Lew - maszyna do walki, o której sobie mamy zamiar...
No dobra, powiecie, ale do walki z kim? Z Templariuszami, to raz. (Na to chyba można było wpaść?) Albo z Masajami, u których zabicie Pana Lwa włócznią i z pomocą tarczy to niezbędny dla każdego młodzieńca dowód męskości. Przynajmniej tak było, bo nie wiem, jak oni teraz z tym robią, ale to chyba kolejny przykład, jak "wolny rynek" i ta cała reszta leberalizmu robi z życia ludzi szambo. Ale jednak Templariusze i Masaje to tylko wisienka na torcie, bo Pan Lew jest stworzony, uformowany i zaprogramowany do walki z kim innym.
Mianowicie do walki z... Zzzzz... Trudne? A z kim, że spytam, walczy przede wszystkim taki np. pancernik (i nie mówię tu o tym tam Panu Mrówkojadzie, tylko o takim co pływa po morzach i oceanach, rozsławiając imię itd.)? I z kim, choć istnieją od tego rozliczne i szeroko znane odstępstwa, walczy taki np. czołg? Odpowiedź nasza brzmi - bo i inaczej brzmieć po prostu nie może, to by nie wypadało! - "z drugim pancernikiem" i "z drugim czołgiem", odpowiednio.
Tak samo jest z Panem Lwem. Acha, dla porządku... Nie mówimy tu w tej chwili o Lwie Trockim, choć sporo z tego co mówimy dałoby się chyba i do niego odnieść, ale nie badaliśmy tej kwestii dość dogłębnie i nie chcemy nikogo mimo woli w jakiś błąd wprowadzać. Chodzi nam o tego Pana Lwa, który sobie hasa po sawannie, a po nocach ryczy równie głośno, jak startujący odrzutowiec. (Super Gość, jeśli mnie spytać!)
No i ten Pan Lew (nie tow. Trocki zatem) nawet tę swoją przeogromną afro-grzywę ma taką właśnie, żeby mu drugi lew za łatwo karku nie przegryzł, ani tchawicy. Mówią też, że tą grzywą on płoszy zwierzynę, która jego kobiety następnie bardzo inteligentnie, zbiorowym wysiłkiem, upolowywują. Sam na tym odcinku niewiele Pan Lew robi.
Tak przy okazji, to bardziej mi się to zachowanie tamtych pań podoba, niż inna spośród ulubionych żeńskich rozrywek, czyli haremowe intrygi z udziałem zgrai eunuchów, ale w tym lwim polowaniu jest oczywiście więcej z haremowych intryg, i haremowych czułości też zresztą, niż np. w mamusi wędrującej codziennie skoro świt do roboty, opuściwszy ledwo od pępowiny oderwane dziecko, i wracającej wieczorem na kolację z puszki i serial, oraz w reszcie obłędnych liberalnych zachowań, które już nauczono nas traktować jako coś normalnego.
Czemu jednak Pan Lew bije się z innymi Panami, zamiast wziąć się przykładnie do roboty, albo - skoro naprawdę nie potrafi - przynajmniej zacząć myć naczynia i robić porządki w domu? Czy po prostu - zamiast zacząć normalnie zdobywać chleb dla rodziny, czyli w jego przypadku porządnie polować?!
Tak jak to robią kobiety, a skoro one potrafią, to on, macho (tak to się ludzie pisze, a ja brzydzę się tym nagminnym spolszczaniem w ruskim stylu, którego my nie potrzebujemy, bo mamy ten sam ałfawit!) chce się przyznać, że nie potrafi? No więc, jak z tym będzie?
Acha, tutaj wrócimy znowu na chwilę do Pana Tygrysa i powiemy wprost, że on b. rzadko walczy, bo poza swoim gatunkiem nie bardzo ma z kim (Pan Słoń za Duży, z Misiem Baloo się Panowie omijają, reszta źwierząt, które Pan T. spotyka to żaden przeciwnik), a że żyje samotnie i ma swoje ściśle określone terytorium ("jeden Pan Tygrys na jedno wzgórze" - czytać Ardreya, do @#$$% nędzy!), więc kolegów Tygrysów nigdy w zasadzie nie spotyka. (Oczywiście poluje, ale to żadna walka, choć oczywiście, wbrew różnym Lorenzom, agresja jak najbardziej, tyle że ASPOŁECZNA.)
I to by było na razie na tyle. Jeśli Miłościwy Bóg zechce, to napiszę dalszy ciąg, bo nie dość że mi się dość zabawnie to napisało (mówię o swoich wrażeniach, wrażeń P.T. Czytelnika nie znam), to jeszcze naprawdę jakąś tam poważną i brzemienną (ach, jak ja kocham facetów zajmujących się amatorsko wirtualnym położnictwem!) treść mam ci ja na oku i, jeśli do tego dojdziemy, to ją... Uwaga, uwaga! Ni mniej, ni więcej, tylko - UJAWNIĘ! (Łał? A co niby innego?) A więc...
c.d.n. (albo i nie)
triarius
P.S. 1 Całkiem nawiasem, to fajne stwierdzenie znalazłem przed chwilą w jednym z komętów na szalomie: "Cechą dobrych i dojrzalych polityków jest umiejętność głoszenia prawdy bez konieczności obdzierania jej z bielizny do szczegółów gołej anatomii." Tygrysiczne, nawet w swej subtylnej frywolności.
P.S. 2 Zaś NIE nawiasem, tylko właśnie w ścisłym związku z powyższym fragmentem zamierzonego arcydzieła, to powiem, że nie jest jednak wykluczone, że zanim do niego dojdę, to już nie będę pamiętał tej głębokiej treści, którą w tym chciałem zawrzeć. Może wtedy wymyślę jakąś inną, bo na głębokich treściach to mi akurat nie zbywa.
Albo i nie. I nie jestem nawet pewien, czy JUŻ jej nie zapomniałem, tej treści znaczy. Nie chce mi się skrobać kory mózgowej, żeby to sprawdzić. Pewnie i tak jest to sprawa bez znaczenia - macie tu literacką perełkę z paroma ciekawymi informacjami do gry w Trivial Pursuit, i się cieszcie.
I to może być ew. widziane jako nasz ukłon w stronę ludzi wciąż dziwnie opętanych ekonomią, nawet do popadnięcia w sprośne błędy liberalizmu, także w jego ekonomicznym aspekcie. (Nikt tu w końcu nigdy nie twierdził, że zdobywanie, użytkowanie i dystrybucja dóbr, takich na przykład jak codzienne papu, to sprawa nieistotna.)
Pan Tygrys jest maszyną do polowania. Jego sposób to skradanie się, zazwyczaj przez haszcze, choć bywa że przez tajgę - ciche, mimo wagi sięgającej u (naszego chyba ulubionego) Pana Tygrysa Bengalskiego 258 kg, a u największego - Pana Tygrysa Syberyjskiego - 306 kg... A potem skok na grzbiet upatrzonej ofiary.
Nawet jeśli ofiara wlezie na drzewo, Pan Tygrys Bengalski potrafi skoczyć i dosięgnąć ją pazurami wiele metrów ponad ziemią. Ale Pan Tygrys nie atakuje od przodu i zostało to nawet cwanie przez Pana Człowieka ostatnio wykorzystane. Otóż indyjscy robotnicy leśni noszący z tyłu głowy maski z namalowaną na nich bardzo wyrazistą twarzą są rzadko przez Pana Tygrysa atakowani.
Pan Tygrys jest samotnikiem, żyje bez towarzystwa, poza oczywiście krótkim okresem, kiedy szuka sobie małżonka na czas jakiś, no i w przypadku Pani T., kiedy zajmuje się dziatwą... Ale my się zajmujemy teraz Panami i tego się będziemy trzymać, a wszelkie ew. wrzaski feministek i osób przez nie zmanipulowanych skwitujemy prychnięciem. (Swoją drogą, "dziatwa" jest OK, "dziatki" też, ale za "pociechy" lub "milusińskich" będę strzelał!)
Życie Pana Tygrysa jest w sumie dość nieskomplikowane, choć oczywiście każde prawdziwe życie musi być nieco od tego krótkiego tutaj opisu bardziej złożone. (Poza tym, że, jako rzekł był Flaubert, a pisarz to niebylejaki: "odpowiednio opisane życie wszy może być ciekawsze od życia Aleksandra Wielkiego". Z czym ja się zgadzam, i to aż do kwadratu, bowiem życie Aleksandra nudzi mnie od dzieciństwa, choć nie tak, jak życie np. Augusta, no a absolutnym mistrzem jest tutaj u mnie niejaki Napoleon Bonaparte. Brrr, co za wulgarny i nudny gość!)
Zmieniamy obiekt naszych badań. Mówiąc w ogromnym skrócie, Pan Lew - także ten noszący w tornistrze buławę, czy może raczej królewskie berło - to maszyna do walki. Stanowi też od tysiącleci, i z tego właśnie powodu, emblemat i symbol władzy, siły, dostojeństwa. No a tacy Templariusze, na przykład, zanim się paskudnie geszefciarsko nie zdegenerowali...
Nie, nie wierzymy w każde słowo propagandy Pięknego Filipa, ale też oczywiste jest, że ci nieszczęśnicy w początkach XIV w., to nie byli już ci sami ludzie, którzy w początkach wieku XII w Ziemi Świętej, mieli np. prawo polować jedynie na Pana Lwa i obowiązek akceptowania walki w stosunku sił 1:3, oczywiście na swoją niekorzyść. I tutaj właśnie Pan Lew - maszyna do walki, o której sobie mamy zamiar...
No dobra, powiecie, ale do walki z kim? Z Templariuszami, to raz. (Na to chyba można było wpaść?) Albo z Masajami, u których zabicie Pana Lwa włócznią i z pomocą tarczy to niezbędny dla każdego młodzieńca dowód męskości. Przynajmniej tak było, bo nie wiem, jak oni teraz z tym robią, ale to chyba kolejny przykład, jak "wolny rynek" i ta cała reszta leberalizmu robi z życia ludzi szambo. Ale jednak Templariusze i Masaje to tylko wisienka na torcie, bo Pan Lew jest stworzony, uformowany i zaprogramowany do walki z kim innym.
Mianowicie do walki z... Zzzzz... Trudne? A z kim, że spytam, walczy przede wszystkim taki np. pancernik (i nie mówię tu o tym tam Panu Mrówkojadzie, tylko o takim co pływa po morzach i oceanach, rozsławiając imię itd.)? I z kim, choć istnieją od tego rozliczne i szeroko znane odstępstwa, walczy taki np. czołg? Odpowiedź nasza brzmi - bo i inaczej brzmieć po prostu nie może, to by nie wypadało! - "z drugim pancernikiem" i "z drugim czołgiem", odpowiednio.
Tak samo jest z Panem Lwem. Acha, dla porządku... Nie mówimy tu w tej chwili o Lwie Trockim, choć sporo z tego co mówimy dałoby się chyba i do niego odnieść, ale nie badaliśmy tej kwestii dość dogłębnie i nie chcemy nikogo mimo woli w jakiś błąd wprowadzać. Chodzi nam o tego Pana Lwa, który sobie hasa po sawannie, a po nocach ryczy równie głośno, jak startujący odrzutowiec. (Super Gość, jeśli mnie spytać!)
No i ten Pan Lew (nie tow. Trocki zatem) nawet tę swoją przeogromną afro-grzywę ma taką właśnie, żeby mu drugi lew za łatwo karku nie przegryzł, ani tchawicy. Mówią też, że tą grzywą on płoszy zwierzynę, która jego kobiety następnie bardzo inteligentnie, zbiorowym wysiłkiem, upolowywują. Sam na tym odcinku niewiele Pan Lew robi.
Tak przy okazji, to bardziej mi się to zachowanie tamtych pań podoba, niż inna spośród ulubionych żeńskich rozrywek, czyli haremowe intrygi z udziałem zgrai eunuchów, ale w tym lwim polowaniu jest oczywiście więcej z haremowych intryg, i haremowych czułości też zresztą, niż np. w mamusi wędrującej codziennie skoro świt do roboty, opuściwszy ledwo od pępowiny oderwane dziecko, i wracającej wieczorem na kolację z puszki i serial, oraz w reszcie obłędnych liberalnych zachowań, które już nauczono nas traktować jako coś normalnego.
Czemu jednak Pan Lew bije się z innymi Panami, zamiast wziąć się przykładnie do roboty, albo - skoro naprawdę nie potrafi - przynajmniej zacząć myć naczynia i robić porządki w domu? Czy po prostu - zamiast zacząć normalnie zdobywać chleb dla rodziny, czyli w jego przypadku porządnie polować?!
Tak jak to robią kobiety, a skoro one potrafią, to on, macho (tak to się ludzie pisze, a ja brzydzę się tym nagminnym spolszczaniem w ruskim stylu, którego my nie potrzebujemy, bo mamy ten sam ałfawit!) chce się przyznać, że nie potrafi? No więc, jak z tym będzie?
Acha, tutaj wrócimy znowu na chwilę do Pana Tygrysa i powiemy wprost, że on b. rzadko walczy, bo poza swoim gatunkiem nie bardzo ma z kim (Pan Słoń za Duży, z Misiem Baloo się Panowie omijają, reszta źwierząt, które Pan T. spotyka to żaden przeciwnik), a że żyje samotnie i ma swoje ściśle określone terytorium ("jeden Pan Tygrys na jedno wzgórze" - czytać Ardreya, do @#$$% nędzy!), więc kolegów Tygrysów nigdy w zasadzie nie spotyka. (Oczywiście poluje, ale to żadna walka, choć oczywiście, wbrew różnym Lorenzom, agresja jak najbardziej, tyle że ASPOŁECZNA.)
I to by było na razie na tyle. Jeśli Miłościwy Bóg zechce, to napiszę dalszy ciąg, bo nie dość że mi się dość zabawnie to napisało (mówię o swoich wrażeniach, wrażeń P.T. Czytelnika nie znam), to jeszcze naprawdę jakąś tam poważną i brzemienną (ach, jak ja kocham facetów zajmujących się amatorsko wirtualnym położnictwem!) treść mam ci ja na oku i, jeśli do tego dojdziemy, to ją... Uwaga, uwaga! Ni mniej, ni więcej, tylko - UJAWNIĘ! (Łał? A co niby innego?) A więc...
c.d.n. (albo i nie)
triarius
P.S. 1 Całkiem nawiasem, to fajne stwierdzenie znalazłem przed chwilą w jednym z komętów na szalomie: "Cechą dobrych i dojrzalych polityków jest umiejętność głoszenia prawdy bez konieczności obdzierania jej z bielizny do szczegółów gołej anatomii." Tygrysiczne, nawet w swej subtylnej frywolności.
P.S. 2 Zaś NIE nawiasem, tylko właśnie w ścisłym związku z powyższym fragmentem zamierzonego arcydzieła, to powiem, że nie jest jednak wykluczone, że zanim do niego dojdę, to już nie będę pamiętał tej głębokiej treści, którą w tym chciałem zawrzeć. Może wtedy wymyślę jakąś inną, bo na głębokich treściach to mi akurat nie zbywa.
Albo i nie. I nie jestem nawet pewien, czy JUŻ jej nie zapomniałem, tej treści znaczy. Nie chce mi się skrobać kory mózgowej, żeby to sprawdzić. Pewnie i tak jest to sprawa bez znaczenia - macie tu literacką perełkę z paroma ciekawymi informacjami do gry w Trivial Pursuit, i się cieszcie.
sobota, stycznia 09, 2016
A co z resztą tych panów, że spytam?
Kiedy już niemieckie media zostały złapane na politpoprawnym przemilczaniu przez pięć dni tego, co zaszło w Kolonii w noc sylwestrową, nastąpiła dymisja głównego policmajstra i zewsząd słyszymy nieskrępowane, jak by się mogło zdawać, informacje na ten temat.
Nawet tak bezkompromisowe, że np. "spośród 32 dotychczas zidentyfikowanych sprawców, 18 okazało się być azylantami" (czy jakoś tak). I leming, także ten "prawicowy", czuje się chyba wreszcie usatysfakcjonowany - ja w każdym razie, nie tylko w telewizjach, głównie zachodnich, ale nawet na "prawicowych" rodzimych blogach, marudzenia na cytowane tu stwierdzenie nie dostrzegam. A jednak...
Jeśli 18 spośród tych panów było azylantami z tej ostatniej fali "uchodźców", co ją Merkela Niemcom zafundowała - to CO Z RESZTĄ? Mamy jakieś poszlaki, może nawet dowody, że to były zwykłe miejscowe, blade i z islamem nic nie mające wspólnego szkopy - czy też nie? Albo może ktoś sądzi, że gdyby Niemce i muzułmanie znaleźli się tam w podobnych ilościach, to zajmowaliby się rabowaniem komórek i macaniem kobiet, zamiast spoglądać na siebie podejrzliwie i drug z drugiem polemizować? Dream on!
Krótko mówiąc, ja mam ci takie podejrzenie, graniczące z pewnością, że, nawet jeśli to o liczbie azylantów wynoszącej z grubsza połowę złapanej dotychczas próbki jest prawdą, na co nie ma gwarancji, to resztę stanowili także muzułmańscy imigranci, co najwyżej nieco dawniejszego chowu. Zresztą co do tej złapanej próbki też można by mieć przeróżne wątpliwości, a że niemieckie władze już zaufanie do siebie mocno już podważyły, więc...
Jakoś nie widzę możliwości by bladzi, ewidentnie nie-muzułmańscy Europejczycy bez znajomości orientalnych języków bez problemu wmieszali się w tłum "uchodźców" i kogo tam jeszcze. To raz. Dwa jest takie, że tego typu wydarzenia miały, o czym się rzadko mówi, miejsce także w kilku innych miastach Niemiec, a także w Szwajcarii i Austrii, a w Finlandii (jak słyszałem wczoraj na BBC) też w stronę czegoś takiego zmierzało, choć policja zdaje się stanęła na wysokości i przeszkodziła.
Refleksja na tym właśnie BBC była taka, że to ewidentnie była zorganizowana akcja - ci ludzie byli umówieni i zwołani w to miejsce, w takim właśnie celu. Powidział to szef helsińskiej policji, z którym to był wywiad, a wyglądał sensownie i raczej wiedział co mówi.
No i jakoś słabo widzę to zwoływanie na oczach służb, niezależnie od tego czy byłoby to telefonicznie (przy tej skali służby by się zainteresowały), czy na mediach społecznościowych, w taki sposób, by zwołali się po prostu napaleni i głodni cudzej własności faceci - niezależnie od tego czy "uchodźcy", czy muzułmanie, czy rdzenni tubylcy o czysto niemieckich korzeniach.
Co innego jeśli, jak podejrzewam, i byłbym na to gotów postawić sporą sumę, ta reszta, ci którzy nie byli "uchodźcami", to też muzułmanie, dłużej lub krócej już osiadli w Niemczech. Wtedy fakt, mogłoby im się udać skrzyknąć under the radar ("pod radarem" dla niedouczków out there). Poza tym jest jeszcze taki drobiazg, że te kobiety stwierdziły, przynajmniej niektóre, że nikt z tych napalonych nie mówił po niemiecku.
Oczywiście przyczyna tego, że nam, i nikomu, media i władze nie mówią, iż ta reszta to też imigranci i/lub dzieci imigrantów, oficjalnie może być taka, że po prostu tego typu informacji - o pochodzeniu etnicznym itd. - podejrzanch o przestępstwa się z zasady nie podaje. (A nawet więcej, bo albo jest na wczesnym etapie z zapisów usuwana, albo nawet po prostu tego się nie rejestruje.)
Dla tych policji i reszty to może być wystarczająca obrona przed zarzutami ("ja tylko wykonywałem rozkazy"), ale też jeśli skutki są właśnie takie, a są...Czyli kompletne załganie całej sytuacji, a Merkela wciąż uśmiechnięta, choć "jest krytykowana nawet we własnej partii".
Uśmiecha się nieco jakby przepraszająco, jeśli mnie wzrok nie myli, ale może mylić, bo to nie jest tak czy tak miły widok ta Merkela. Jezu! Po czymś takim ona jest tylko "krytykowana"!? W każdym normalnym społeczeństwie psy by już dawno włóczyły... Jej portrety, bo co innego?
Więc jeśli jest to skutek (a oczywiście jest) odgórnie narzuconej politpoprawności, no to trza wypieprzyć całą @#$% politpoprawność i tyle. Jednak dziennikarze - z tego co do mnie doszło - a także nawet te prawicowe "lemingi", na razie ani sobie pytania o tych pozostałych nie zadają, ani też żadnych dalej idących wniosków nie próbują wyciągać. Czyli jak na razie bez zmian.
W końcu genialne stwierdzenie genialnej Środy, że (z pamięci): "wszyscy mówią że to byli imigranci, a przecież to przede wszystkim byli mężczyźni, i to wszyscy", to jej zwykły poziom, choć faktycznie nie co dzień one są aż tak udane. Zresztą tym razem miała łatwo, bo przepięknie jej tę piłkę nagrali.
Chodzi o to, że babsko w swoim genialnym bonmocie bazuje na naszym apriorycznym założeniu, że cała reszta tych tam napalonych to były zwykłe (i do tego nawet pewnie ochrzczone, bo czemu nie?) Hansy i Helmuty. Tak nas te @#$%^ na spółkę robią w ciapka!
triarius
P.S. Zaplątałem się w tych wszystkich nawiasach i oczywiście zapomniałem o najważniejszym. (Napisałbym "o poincie", gdybym miał pojęcie, jak to się pisze.) Otóż, jeśli tam byli zwołani i zorganizowani ZARÓWNO ci nowi "uchodźcy, jak i dawniej już osiedleni muzułmanie, no to Niemce są w głębszej dupie, niż dotąd mogło się wydawać!
Oznaczałoby to, że jest tam już między nimi realna więź, a nawet swego rodzaju wspólna organizacja, i nawet ci dawni współwibrują mentalnie z tymi nowymi... Tak że jest tam teraz tego mocno egzotycznego i zdolnego do (jakby nie było) czynu bractwa o wiele więcej, niż sami azylanci - także tam, gdzie dotąd się Niemce nie spodziewały.
W dodatku sugerowałoby to, i to zdecydowanie, że nastroje wśród od dawna osiedlonych w Europie muzułmanów też nie są aż takie super odległe od islamizmu, czy może raczej od podbijania spedalonych ras i zagospodarowywania ich kobiet, jak to się raczyło różnym autorytetom wydawać.
Nawet tak bezkompromisowe, że np. "spośród 32 dotychczas zidentyfikowanych sprawców, 18 okazało się być azylantami" (czy jakoś tak). I leming, także ten "prawicowy", czuje się chyba wreszcie usatysfakcjonowany - ja w każdym razie, nie tylko w telewizjach, głównie zachodnich, ale nawet na "prawicowych" rodzimych blogach, marudzenia na cytowane tu stwierdzenie nie dostrzegam. A jednak...
Jeśli 18 spośród tych panów było azylantami z tej ostatniej fali "uchodźców", co ją Merkela Niemcom zafundowała - to CO Z RESZTĄ? Mamy jakieś poszlaki, może nawet dowody, że to były zwykłe miejscowe, blade i z islamem nic nie mające wspólnego szkopy - czy też nie? Albo może ktoś sądzi, że gdyby Niemce i muzułmanie znaleźli się tam w podobnych ilościach, to zajmowaliby się rabowaniem komórek i macaniem kobiet, zamiast spoglądać na siebie podejrzliwie i drug z drugiem polemizować? Dream on!
Krótko mówiąc, ja mam ci takie podejrzenie, graniczące z pewnością, że, nawet jeśli to o liczbie azylantów wynoszącej z grubsza połowę złapanej dotychczas próbki jest prawdą, na co nie ma gwarancji, to resztę stanowili także muzułmańscy imigranci, co najwyżej nieco dawniejszego chowu. Zresztą co do tej złapanej próbki też można by mieć przeróżne wątpliwości, a że niemieckie władze już zaufanie do siebie mocno już podważyły, więc...
Jakoś nie widzę możliwości by bladzi, ewidentnie nie-muzułmańscy Europejczycy bez znajomości orientalnych języków bez problemu wmieszali się w tłum "uchodźców" i kogo tam jeszcze. To raz. Dwa jest takie, że tego typu wydarzenia miały, o czym się rzadko mówi, miejsce także w kilku innych miastach Niemiec, a także w Szwajcarii i Austrii, a w Finlandii (jak słyszałem wczoraj na BBC) też w stronę czegoś takiego zmierzało, choć policja zdaje się stanęła na wysokości i przeszkodziła.
Refleksja na tym właśnie BBC była taka, że to ewidentnie była zorganizowana akcja - ci ludzie byli umówieni i zwołani w to miejsce, w takim właśnie celu. Powidział to szef helsińskiej policji, z którym to był wywiad, a wyglądał sensownie i raczej wiedział co mówi.
No i jakoś słabo widzę to zwoływanie na oczach służb, niezależnie od tego czy byłoby to telefonicznie (przy tej skali służby by się zainteresowały), czy na mediach społecznościowych, w taki sposób, by zwołali się po prostu napaleni i głodni cudzej własności faceci - niezależnie od tego czy "uchodźcy", czy muzułmanie, czy rdzenni tubylcy o czysto niemieckich korzeniach.
Co innego jeśli, jak podejrzewam, i byłbym na to gotów postawić sporą sumę, ta reszta, ci którzy nie byli "uchodźcami", to też muzułmanie, dłużej lub krócej już osiadli w Niemczech. Wtedy fakt, mogłoby im się udać skrzyknąć under the radar ("pod radarem" dla niedouczków out there). Poza tym jest jeszcze taki drobiazg, że te kobiety stwierdziły, przynajmniej niektóre, że nikt z tych napalonych nie mówił po niemiecku.
Oczywiście przyczyna tego, że nam, i nikomu, media i władze nie mówią, iż ta reszta to też imigranci i/lub dzieci imigrantów, oficjalnie może być taka, że po prostu tego typu informacji - o pochodzeniu etnicznym itd. - podejrzanch o przestępstwa się z zasady nie podaje. (A nawet więcej, bo albo jest na wczesnym etapie z zapisów usuwana, albo nawet po prostu tego się nie rejestruje.)
Dla tych policji i reszty to może być wystarczająca obrona przed zarzutami ("ja tylko wykonywałem rozkazy"), ale też jeśli skutki są właśnie takie, a są...Czyli kompletne załganie całej sytuacji, a Merkela wciąż uśmiechnięta, choć "jest krytykowana nawet we własnej partii".
Uśmiecha się nieco jakby przepraszająco, jeśli mnie wzrok nie myli, ale może mylić, bo to nie jest tak czy tak miły widok ta Merkela. Jezu! Po czymś takim ona jest tylko "krytykowana"!? W każdym normalnym społeczeństwie psy by już dawno włóczyły... Jej portrety, bo co innego?
Więc jeśli jest to skutek (a oczywiście jest) odgórnie narzuconej politpoprawności, no to trza wypieprzyć całą @#$% politpoprawność i tyle. Jednak dziennikarze - z tego co do mnie doszło - a także nawet te prawicowe "lemingi", na razie ani sobie pytania o tych pozostałych nie zadają, ani też żadnych dalej idących wniosków nie próbują wyciągać. Czyli jak na razie bez zmian.
W końcu genialne stwierdzenie genialnej Środy, że (z pamięci): "wszyscy mówią że to byli imigranci, a przecież to przede wszystkim byli mężczyźni, i to wszyscy", to jej zwykły poziom, choć faktycznie nie co dzień one są aż tak udane. Zresztą tym razem miała łatwo, bo przepięknie jej tę piłkę nagrali.
Chodzi o to, że babsko w swoim genialnym bonmocie bazuje na naszym apriorycznym założeniu, że cała reszta tych tam napalonych to były zwykłe (i do tego nawet pewnie ochrzczone, bo czemu nie?) Hansy i Helmuty. Tak nas te @#$%^ na spółkę robią w ciapka!
triarius
P.S. Zaplątałem się w tych wszystkich nawiasach i oczywiście zapomniałem o najważniejszym. (Napisałbym "o poincie", gdybym miał pojęcie, jak to się pisze.) Otóż, jeśli tam byli zwołani i zorganizowani ZARÓWNO ci nowi "uchodźcy, jak i dawniej już osiedleni muzułmanie, no to Niemce są w głębszej dupie, niż dotąd mogło się wydawać!
Oznaczałoby to, że jest tam już między nimi realna więź, a nawet swego rodzaju wspólna organizacja, i nawet ci dawni współwibrują mentalnie z tymi nowymi... Tak że jest tam teraz tego mocno egzotycznego i zdolnego do (jakby nie było) czynu bractwa o wiele więcej, niż sami azylanci - także tam, gdzie dotąd się Niemce nie spodziewały.
W dodatku sugerowałoby to, i to zdecydowanie, że nastroje wśród od dawna osiedlonych w Europie muzułmanów też nie są aż takie super odległe od islamizmu, czy może raczej od podbijania spedalonych ras i zagospodarowywania ich kobiet, jak to się raczyło różnym autorytetom wydawać.
słowa kluczowe:
Anglea Merkel,
cenzura,
imigrańci,
Magdalena Środa,
media,
Merkela,
muzułmanie,
Niemcy,
politpoprawność,
uchodźcy
niedziela, stycznia 03, 2016
Ze świata zachodnich mediów
W Arabii Saudyjskiej, wczoraj czy przedwczoraj (na Nowy Rok?) jednego dnia stracono 47 osób. Oficjalnie "terrorystów" (no bo kogo?), ale co najmniej nie wszyscy daliby się tak na serio, przy najlepszych nawet chęciach, zakwalifikować. Co najmniej część to byli elokwentni opozycjoniści, słowem zwalczający sudyjski reżim i dynastię stojącą na jego czele.
Dynastię i reżim, nawiasem, mające tak niewiele wspólnego ze stręczoną nam dzień w dzień politpoprawnością i liberalną "demokracją", jak to tylko możliwe, ale to akurat postępowcom nie bardzo przeszkadza - i jak by mogło, skoro Ameryce i jej Wielkiemu Bratu akurat one pasują?
Jednym ze straconych był szyicki kleryk, a teraz w całym już niemal islamskim świecie rozpętuje się dzika awantura, z zaostrzonym jeszcze bardziej niż dotychczas konfliktem między sunnitami i szyitami. Szyitów jest ogólnie mniej, ale to i tak setki milionów, a jak dojdzie do wojny między Iranem, wraz z wszystkimi szyitami, a Arabią Saudyjską wspieraną przez sunnicką większość, to będzie ubaw!
Do tego nieco zamachów bombowych tu i tam. To tam miasto Ramadi (chyba tak się wabi) - niedawno przy ryku trąb i zawodzeniach starców "odbite" z rąk Państwa Islamskiego - jest, jak się dzisiaj dowiedziałem z zachodnich telewizji, przez to państwo zajadle atakowane. A czego się Szan. Państwo spodziewali? Że oni tam będą siedzieć pod amerykańskimi bombami, czy że po prostu odpuszczą, pozwalając demokracji i politpoprawnemu szczęściu Ludzkości tam sobie luźno rozkwitnąć?
Do tego zamordowany w Meksyku w dzień po objęciu władzy burmistrz... Do tego parę fajnych wyroków za różne ciekawe sprawy tu i ówdzie na całym ziemskim globie... Oczywiście taki drobiazg, jak to, że huczne uroczystości noworoczne spod znaku chleba i igrzysk (lub bagietki i tańca z gwiazdami, czy jak tam sobie lubią), w wielu miejscach, albo się nie odbyły, albo zostały doszczętnie skastrowane...
Niemal tak skastrowane, jak to oficjalne wydanie Magnum Opus Spenglera, które wam Ludzie ta zgraja oszustów stręczy jako res vera (że już nie będę się tu bawił w łacińskie przypadki, bo i tak nie znacie) - z powodu terroryzmu oczywiście - to już oczywiście wszyscy taktownie zapomnieli, z dziennikarzami na czele. (Inaczej byłoby to z pewnością "robienie terrorystom na rękę". Nie ma jak talmudyczne myślenie!)
No - byłbym zapomniał! We francuskiej postępowej ojro-telewizji na zagranicę wczoraj czy przedwczoraj przeszła sobie na tasiemce informacja, że oto tym razem z okazji nowego roku spalono we Francji 804 samochody, co oznacza spadek o 14,5 procenta w stosunku do roku ubiegłego. Mówię serio, naprawdę nie żartuję! (Wybiłem to nawet wizualnie dla waszych słodkich oczu, bo to jest akurat najsłodsza i najzabawniejsza rzecz w całym tym moim tekście. Choć zasługa oczywiście nie jest tu moja.)
Jako że niemal wszystkie inne wiadomości na tej tasiemce były o przemądrych i nabrzmiałych historycznym znaczeniem wypowiedziach Hollande'a i różnych ichnich ministrów, więc z tego kontekstu trudno mieć wątpliwości, że te zaledwie 804 samochody (z pewnością same wraki z połowy ubiegłego wieku zresztą, choć tego wprost nie powiedzieli, musi z braku miejsca i nawału innych pilnych informacji), mamy rozumieć jako ogromny sukces i to sukces przede wszystkim właśnie światłej tamtejszej władzy. (Choć, co nieco dziwne, widziałem to w jednym dzienniku ze dwa razy, a potem już wzięło i znikło.)
Do tego jakieś awantury, z zabitymi oczywiście, i to wojskowymi przeważnie, w Indiach, akurat na granicy z Pakistanem. No dobra - przecież chyba nikt tu nie sądzi, że ja urządzam na serio prasówkę, prawda? Od tego są o wiele lepsi, którym się o wiele bardziej chce, którzy pilniej oglądają i czytają gazety. (Przy okazji pozdrawiam Marylę z http://blogmedia24.pl, która to np. ładnie robi.) Tyle że to był tylko (dłuuugi) wstęp, bo ja mam pointę (czy jak to się, @#$^%, oficjalnie po polsku teraz pisze), która jest naprawdę istotna. Otóż... A co mi tam - nawet zagadkę wam Ludzie zrobię!
No więc zgadnijcie, Ludkowie rostomili, jaką przed chwilą ujrzałem ABSOLUTNIE PIERWSZĄ W KOLEJNOŚCI informację w rozpoczynającym się właśnie dzienniku telewizyjnym na tym wspomnianym francuskim ojro-kanale dla obcokrajowców? Zamknijcie oczy i pomyślcie, a potem głośno to powiedzcie, OK? Trochę odbijemy, żeby odpowiedź nie przyszła niechcący sama z siebie, zbyt szybko... Była to więc informacja, że...?
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
... że posiedzenie na temat sytuacji na froncie swobód demokratycznych w Polsce odbędzie się jakimś tam unijnym czymś (powiedzieli jakie, ale mnie to lata i nie raczę ich rozróżniać) 13. stycznia. Zgadliście? Gratuluję, ale bez przesady, bo każdy by zgadł. Każdy w miarę przytomny. Następnym razem wymyślę coś trudniejszego.
triarius
Dynastię i reżim, nawiasem, mające tak niewiele wspólnego ze stręczoną nam dzień w dzień politpoprawnością i liberalną "demokracją", jak to tylko możliwe, ale to akurat postępowcom nie bardzo przeszkadza - i jak by mogło, skoro Ameryce i jej Wielkiemu Bratu akurat one pasują?
Jednym ze straconych był szyicki kleryk, a teraz w całym już niemal islamskim świecie rozpętuje się dzika awantura, z zaostrzonym jeszcze bardziej niż dotychczas konfliktem między sunnitami i szyitami. Szyitów jest ogólnie mniej, ale to i tak setki milionów, a jak dojdzie do wojny między Iranem, wraz z wszystkimi szyitami, a Arabią Saudyjską wspieraną przez sunnicką większość, to będzie ubaw!
Do tego nieco zamachów bombowych tu i tam. To tam miasto Ramadi (chyba tak się wabi) - niedawno przy ryku trąb i zawodzeniach starców "odbite" z rąk Państwa Islamskiego - jest, jak się dzisiaj dowiedziałem z zachodnich telewizji, przez to państwo zajadle atakowane. A czego się Szan. Państwo spodziewali? Że oni tam będą siedzieć pod amerykańskimi bombami, czy że po prostu odpuszczą, pozwalając demokracji i politpoprawnemu szczęściu Ludzkości tam sobie luźno rozkwitnąć?
Do tego zamordowany w Meksyku w dzień po objęciu władzy burmistrz... Do tego parę fajnych wyroków za różne ciekawe sprawy tu i ówdzie na całym ziemskim globie... Oczywiście taki drobiazg, jak to, że huczne uroczystości noworoczne spod znaku chleba i igrzysk (lub bagietki i tańca z gwiazdami, czy jak tam sobie lubią), w wielu miejscach, albo się nie odbyły, albo zostały doszczętnie skastrowane...
Niemal tak skastrowane, jak to oficjalne wydanie Magnum Opus Spenglera, które wam Ludzie ta zgraja oszustów stręczy jako res vera (że już nie będę się tu bawił w łacińskie przypadki, bo i tak nie znacie) - z powodu terroryzmu oczywiście - to już oczywiście wszyscy taktownie zapomnieli, z dziennikarzami na czele. (Inaczej byłoby to z pewnością "robienie terrorystom na rękę". Nie ma jak talmudyczne myślenie!)
No - byłbym zapomniał! We francuskiej postępowej ojro-telewizji na zagranicę wczoraj czy przedwczoraj przeszła sobie na tasiemce informacja, że oto tym razem z okazji nowego roku spalono we Francji 804 samochody, co oznacza spadek o 14,5 procenta w stosunku do roku ubiegłego. Mówię serio, naprawdę nie żartuję! (Wybiłem to nawet wizualnie dla waszych słodkich oczu, bo to jest akurat najsłodsza i najzabawniejsza rzecz w całym tym moim tekście. Choć zasługa oczywiście nie jest tu moja.)
Jako że niemal wszystkie inne wiadomości na tej tasiemce były o przemądrych i nabrzmiałych historycznym znaczeniem wypowiedziach Hollande'a i różnych ichnich ministrów, więc z tego kontekstu trudno mieć wątpliwości, że te zaledwie 804 samochody (z pewnością same wraki z połowy ubiegłego wieku zresztą, choć tego wprost nie powiedzieli, musi z braku miejsca i nawału innych pilnych informacji), mamy rozumieć jako ogromny sukces i to sukces przede wszystkim właśnie światłej tamtejszej władzy. (Choć, co nieco dziwne, widziałem to w jednym dzienniku ze dwa razy, a potem już wzięło i znikło.)
Do tego jakieś awantury, z zabitymi oczywiście, i to wojskowymi przeważnie, w Indiach, akurat na granicy z Pakistanem. No dobra - przecież chyba nikt tu nie sądzi, że ja urządzam na serio prasówkę, prawda? Od tego są o wiele lepsi, którym się o wiele bardziej chce, którzy pilniej oglądają i czytają gazety. (Przy okazji pozdrawiam Marylę z http://blogmedia24.pl, która to np. ładnie robi.) Tyle że to był tylko (dłuuugi) wstęp, bo ja mam pointę (czy jak to się, @#$^%, oficjalnie po polsku teraz pisze), która jest naprawdę istotna. Otóż... A co mi tam - nawet zagadkę wam Ludzie zrobię!
No więc zgadnijcie, Ludkowie rostomili, jaką przed chwilą ujrzałem ABSOLUTNIE PIERWSZĄ W KOLEJNOŚCI informację w rozpoczynającym się właśnie dzienniku telewizyjnym na tym wspomnianym francuskim ojro-kanale dla obcokrajowców? Zamknijcie oczy i pomyślcie, a potem głośno to powiedzcie, OK? Trochę odbijemy, żeby odpowiedź nie przyszła niechcący sama z siebie, zbyt szybko... Była to więc informacja, że...?
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
... że posiedzenie na temat sytuacji na froncie swobód demokratycznych w Polsce odbędzie się jakimś tam unijnym czymś (powiedzieli jakie, ale mnie to lata i nie raczę ich rozróżniać) 13. stycznia. Zgadliście? Gratuluję, ale bez przesady, bo każdy by zgadł. Każdy w miarę przytomny. Następnym razem wymyślę coś trudniejszego.
triarius
słowa kluczowe:
Arabia Saudyjska,
egzekucje,
islam,
kastracja,
liberalna demokracja,
Oswald Spengler,
politpoprawność,
sunnici,
szyici,
telewizja,
terroryzm,
Unia Europejska,
zachodnie media,
zamachy
czwartek, grudnia 31, 2015
Refleksje na koniec roku (mam nadzieję, że nieco mniej banalne od większości tego typu elukubracji)
Kończy się właśnie rok, który, po krótkim lecz dogłębnym zważeniu tej kwestii, muszę uznać za najlepszy dla Polski od roku 1918, czy może 1920. W każdym razie druga połowa tego roku jest zdecydowanie na plusa, a dynamika też (odpukać) rysuje się, jak na to co mamy na świecie, pozytywnie. Z tej tezy wynika kilka innych interesujących wniosków, z których niektóre pokrótce zasygnalizuję.
Po pierwsze, Tygrysizm Stosowany znowu wygrał z różnymi takimi podejściami, które - jak szczerze patriotyczne by w zamiarach nie były i jak znaczącymi by się nie podpierały autorytetami (choć dla mnie Józef Mackiewicz na przykład to żaden autorytet w sowietologii i podobnych sprawach, czy zresztą czymkolwiek; niech mu ziemia lekką itd., ale nie), jedynie gryzą sercem, masują sobie te ślicznie, mimo lat komuny i III RP, zachowane cnotki, i czekają na gen. Andersa na białym koniu.
Kto wie do kogo piję, ten wie, inni mogą się łaskawie domyślać, jeśli łaskawie zechcą. III RP może być równie, lub niemal tak samo, obrzydliwa jak PRL, ale jednak działało to całkiem inaczej. W tym na pewno inaczej działały i w innym miejscu tego systemu były umiejscowione wybory.
Gadki-szmatki na przykład, że to niby głosowanie w III RP (niech szczeźnie, tutaj całkowita zgoda!) jest całkiem tym samym wygłupem bez najmniejszego przełożenia na rzeczywistość, co w PRL, zawsze były (sorry, jeśli komuś kaleczę nabrzmiałe ego!) głupie; najczęściej, jak podejrzewam, zdradzały lenistwo umysłowe i wygodnictwo w realu; a to co się w roku 2015 stało wykazało ten fakt tak dobitnie, że uciekanie od tej prawdy odbiera chyba po prostu prawo nazywania się polskim patriotą i człowiekiem myślącym.
Wyrażę tę myśl raz jeszcze, w cholernie przystępnej i jasnej formie: O ile w PRL wybory faktycznie były żałosną farsą bez znaczenia i udzial w nich zawsze był jakąś formą osobistego upokorzenia, to w PRL bis, inaczej zwanej III RP, (która wciąż jeszcze nam niestety panuje, choć już nieco mniej) jedynym mądrym i (jednocześnie) przyzwoitym zachowaniem jest jednak głosowanie, a przez ostatnich z grubsza 10 lat - głosowanie na PiS.
Oczywiście jeden głos o niczym nie może przesądzić itd., zgoda, ale tę kwestię sobie już tu kiedyś dyskutowaliśmy. Pascal rzekł credo quiam absurdum est, no to wy możecie sobie rzec eligo quia absurdum est i jazda na wybory! Takie to proste - żeby każde patriotyczne działanie zawsze było tak proste, oczywiste i w dodatku bezpieczne!
Co powiedziawszy, dodać jednak muszę, że porównanie roku 2015 - dla Polski, bo nie dla Francji i USA przecież, ale też Polska nas najbardziej przecie obchodzi - do lat 1918 i 1920 jest jednak jakoś kulawe i, jak się głęboko zamyślić, nieco przygnębiające. No bo wtedy - wiadomo: niepodległość, która zaraz się sprawdziła i potwierdziła w starciach z agresorami, skuteczne, jakby nie było, zjednoczenie rozbitych społeczeństw z trzech zaborów itd.
Teraz zaś po prostu do władzy - tej dzisiejszej, "demokratycznej" (jak to się oficjalnie wabi, choć jakakolwiek realna demokracja to dziś przecie "populizm", młodszy brat terroryzmu), w kraju zniszczonym, lekceważonym i semi-kolonialnym, gdzie władza w związku z tym wszystkim b. niewiele może... no chyba, żeby z czasem zmieniła różne sytuacje i móc zaczęła... - doszła ekipa mająca, na odmianę, dobro Polski na względzie...
Nie mówię, że jest jakaś gwarancja, że ci ludzie zawsze będą mieli rację, a nawet na pewno zawsze jej nie mają, ale jednak w porównaniu z platfąsami od ośmiorniczek i poklepywania się z Merkelą to jest niebo a ziemia... A więc dobro Polski, to raz, plus dwa, czyli to, że na razie - o dziwo i Deo gratias! - zdają się postępować nieoczekiwanie sprawnie i sensownie.
No i jeszcze trzy, czyli to, że ta ekipa ma już całkiem niemałe poparcie w naszym dzielnym ludzie, a jeśli jeszcze to się trochę pokręci, to ten lud - jak doszczętnie nie byłby chwilowo rozbrojony, pozbawiony wpływu na cokolwiek, zatomizowany i poznawczo/intelektualnie zagubiony - nie da już tego po prostu gładko odkręcić.
"Arabska Wiosna" w Polsce to nie jest jakaś przeurocza perspektywa dla polskiego patrioty, w tym oczywiście dla Stosowanego Tygrysisty, ale ona nie jest urocza także dla naszych ukochanych sąsiadów, przyjaciół, sponsorów i całej tej @#$%^ reszty, która kręci tym nieszczęsnym bantustanem z krzywdą dla tubylców i innych głowonogów. Nieco się jednak zastanowią, zanim zagrają z nami naprawdę ostro - i tym bardziej będą mieli powód się zastanawiać, im dłużej PiS będzie tak fajnie sobie radził, jak to czyni na razie.
Natomiast granie nieostro jakoś im wyraźnie słabo wychodzi - trybuni ludu żałośni nie do uwierzenia, lemingi w demonstracjach antyrządowych gonią w piętkę machając narodowymi flagami i wznosząc patriotyczne na odmianę (!) hasła, ale to są dowcipasy dobre na jakieś lewackie forum, bo, nawet sądząc po różnych szalomach (których linia partyjna, nawiasem, wydaje się ostatnio dość paskudna i targowicka), gdzie patrioci z lewizną bez sensu (chyba głównie dla ilości wejść) gadają, widać, że to nikogo naprawdę nie rusza. A jeśli nie rusza na szalomie, to już nie wiem gdzie by mogło.
I znowu mi wyszło optymistycznie, co za checa! Jednak to, co chciałem na zakończenie rzec, miało być bardziej szpęglerystycznie pesymistyczne. Mianowicie, że o ile kiedyś, te sto lat temu, niecałe, sukces oznaczał, że naprawdę sobie mogliśmy (czas jakiś) robić tak, jak chcieliśmy - mimo wszystkich wrogów i wszystkich dobrze-nam-życzących - to teraz samo w sobie dojście PiS do "władzy" nie oznacza jeszcze prawie nic.
Państwa narodowe nadal zanikają w oczach; globalna biurokracja o jednoznacznie mrówczo-totalitarnych zamiarach, choć ostatnio napotkała pewien opór (sapienti sat), nadal się wzmacnia; przyjaciele i sponsorzy, mimo miliona potencjalnych terrorystów i ich płodnych rodziców w niedalekiej przyszłości, na razie jeszcze zipią; leming nadal jest lemingiem, Obama Obamą, za drzwiami czeka Clintonowa (no bo Trump przecież się nie załapie, choć były milion razy lepszy)... W sumie ten sukces, który z roku Pańskiego 2015 uczynił najlepszy dla Polski i każdego polskiego patrioty od... 95 lat co najmniej, to prawie nic.
Tym niemniej - albo my coś chcemy robić dla TEGO KRAJU (nie do końca rozumiem histerię na temat tego określenia, przyznam), naszego kraju, Polski - albo nie chcemy, kładziemy na wszystko i mamy w dupie. Jeśli to drugie, to nie ma o czym rozmawiać. Dla Tygrysisty może dałoby się znaleźć jakąś inną drogę - od razu jechać globalnie itd., ale bez żartów - to by było jeszcze mniej pewne, jeszcze o wiele trudniejsze... Ktoś to niby realizuje? Wątpię!
A jeśli lagi nie kładziemy i na Polsce (tenkraju) nam zależy - no to sorry, ale ktoś już zrobił jeden mały, jednak zdecydowany i w dobrym kierunku, krok, a my, jeżeli nam zależy - jeżeli tacy z nas junacy, husarze, bataliony Zośka itd. - możemy to pociągnąć dalej. I raczej po prostu powinniśmy.
Zamiast przeżuwać kolejną klęskę swej ukochane wizji świata, i wizji ukochanego patriotyzmu (cnotka, masaż, biały koń, choć istnieją i inne, równie, jeśli nie bardziej absurdalne i szkodliwe) i wymyślać alibi mające kogoś przekonać, że "jednak mieliśmy i tym razem rację, tylko trzeba na to spojrzeć dialektycznie..."
W sumie, żeby ładnie to podsumować, ponownie zakrzyknę (a echo mi zawtóruje): to był bardzo dobry rok, a w dodatku NIEOCZEKIWANIE I W SPOSÓB GWAŁCĄCY RACHUNEK PRAWDOPODOBIEŃSTWA dobry rok. Może jednak Bóg istnieje i w dodatku naprawdę da Polsce jeszcze jakąś szansę? Nie wiem dlaczego miałby być aż tak cierpliwy, ale może ktoś to wymodlił, albo... Co ja o tym mogę wiedzieć.
triarius
P.S. A tak zupełnie bez związku z czymkolwiek, to znalazłem w jednym kursie bicia brzydkich ludzi fajne stwierdzenie. W swobodnym tłumaczeniu brzmi to tak, że "Jeśli gość jest uzbrojony, to na pewno zostaniesz zraniony, ale uwierz, że zupełnie inaczej odczuwa się postrzał czy ranę od noża jeśli to ty go zabijasz, a inaczej jeśli jesteś sam zabijany". Bez związku z naszym dzisiejszym tematem, ale daje do myślenia, i w dodatku chyba warto.
Po pierwsze, Tygrysizm Stosowany znowu wygrał z różnymi takimi podejściami, które - jak szczerze patriotyczne by w zamiarach nie były i jak znaczącymi by się nie podpierały autorytetami (choć dla mnie Józef Mackiewicz na przykład to żaden autorytet w sowietologii i podobnych sprawach, czy zresztą czymkolwiek; niech mu ziemia lekką itd., ale nie), jedynie gryzą sercem, masują sobie te ślicznie, mimo lat komuny i III RP, zachowane cnotki, i czekają na gen. Andersa na białym koniu.
Kto wie do kogo piję, ten wie, inni mogą się łaskawie domyślać, jeśli łaskawie zechcą. III RP może być równie, lub niemal tak samo, obrzydliwa jak PRL, ale jednak działało to całkiem inaczej. W tym na pewno inaczej działały i w innym miejscu tego systemu były umiejscowione wybory.
Gadki-szmatki na przykład, że to niby głosowanie w III RP (niech szczeźnie, tutaj całkowita zgoda!) jest całkiem tym samym wygłupem bez najmniejszego przełożenia na rzeczywistość, co w PRL, zawsze były (sorry, jeśli komuś kaleczę nabrzmiałe ego!) głupie; najczęściej, jak podejrzewam, zdradzały lenistwo umysłowe i wygodnictwo w realu; a to co się w roku 2015 stało wykazało ten fakt tak dobitnie, że uciekanie od tej prawdy odbiera chyba po prostu prawo nazywania się polskim patriotą i człowiekiem myślącym.
Wyrażę tę myśl raz jeszcze, w cholernie przystępnej i jasnej formie: O ile w PRL wybory faktycznie były żałosną farsą bez znaczenia i udzial w nich zawsze był jakąś formą osobistego upokorzenia, to w PRL bis, inaczej zwanej III RP, (która wciąż jeszcze nam niestety panuje, choć już nieco mniej) jedynym mądrym i (jednocześnie) przyzwoitym zachowaniem jest jednak głosowanie, a przez ostatnich z grubsza 10 lat - głosowanie na PiS.
Oczywiście jeden głos o niczym nie może przesądzić itd., zgoda, ale tę kwestię sobie już tu kiedyś dyskutowaliśmy. Pascal rzekł credo quiam absurdum est, no to wy możecie sobie rzec eligo quia absurdum est i jazda na wybory! Takie to proste - żeby każde patriotyczne działanie zawsze było tak proste, oczywiste i w dodatku bezpieczne!
Co powiedziawszy, dodać jednak muszę, że porównanie roku 2015 - dla Polski, bo nie dla Francji i USA przecież, ale też Polska nas najbardziej przecie obchodzi - do lat 1918 i 1920 jest jednak jakoś kulawe i, jak się głęboko zamyślić, nieco przygnębiające. No bo wtedy - wiadomo: niepodległość, która zaraz się sprawdziła i potwierdziła w starciach z agresorami, skuteczne, jakby nie było, zjednoczenie rozbitych społeczeństw z trzech zaborów itd.
Teraz zaś po prostu do władzy - tej dzisiejszej, "demokratycznej" (jak to się oficjalnie wabi, choć jakakolwiek realna demokracja to dziś przecie "populizm", młodszy brat terroryzmu), w kraju zniszczonym, lekceważonym i semi-kolonialnym, gdzie władza w związku z tym wszystkim b. niewiele może... no chyba, żeby z czasem zmieniła różne sytuacje i móc zaczęła... - doszła ekipa mająca, na odmianę, dobro Polski na względzie...
Nie mówię, że jest jakaś gwarancja, że ci ludzie zawsze będą mieli rację, a nawet na pewno zawsze jej nie mają, ale jednak w porównaniu z platfąsami od ośmiorniczek i poklepywania się z Merkelą to jest niebo a ziemia... A więc dobro Polski, to raz, plus dwa, czyli to, że na razie - o dziwo i Deo gratias! - zdają się postępować nieoczekiwanie sprawnie i sensownie.
No i jeszcze trzy, czyli to, że ta ekipa ma już całkiem niemałe poparcie w naszym dzielnym ludzie, a jeśli jeszcze to się trochę pokręci, to ten lud - jak doszczętnie nie byłby chwilowo rozbrojony, pozbawiony wpływu na cokolwiek, zatomizowany i poznawczo/intelektualnie zagubiony - nie da już tego po prostu gładko odkręcić.
"Arabska Wiosna" w Polsce to nie jest jakaś przeurocza perspektywa dla polskiego patrioty, w tym oczywiście dla Stosowanego Tygrysisty, ale ona nie jest urocza także dla naszych ukochanych sąsiadów, przyjaciół, sponsorów i całej tej @#$%^ reszty, która kręci tym nieszczęsnym bantustanem z krzywdą dla tubylców i innych głowonogów. Nieco się jednak zastanowią, zanim zagrają z nami naprawdę ostro - i tym bardziej będą mieli powód się zastanawiać, im dłużej PiS będzie tak fajnie sobie radził, jak to czyni na razie.
Natomiast granie nieostro jakoś im wyraźnie słabo wychodzi - trybuni ludu żałośni nie do uwierzenia, lemingi w demonstracjach antyrządowych gonią w piętkę machając narodowymi flagami i wznosząc patriotyczne na odmianę (!) hasła, ale to są dowcipasy dobre na jakieś lewackie forum, bo, nawet sądząc po różnych szalomach (których linia partyjna, nawiasem, wydaje się ostatnio dość paskudna i targowicka), gdzie patrioci z lewizną bez sensu (chyba głównie dla ilości wejść) gadają, widać, że to nikogo naprawdę nie rusza. A jeśli nie rusza na szalomie, to już nie wiem gdzie by mogło.
I znowu mi wyszło optymistycznie, co za checa! Jednak to, co chciałem na zakończenie rzec, miało być bardziej szpęglerystycznie pesymistyczne. Mianowicie, że o ile kiedyś, te sto lat temu, niecałe, sukces oznaczał, że naprawdę sobie mogliśmy (czas jakiś) robić tak, jak chcieliśmy - mimo wszystkich wrogów i wszystkich dobrze-nam-życzących - to teraz samo w sobie dojście PiS do "władzy" nie oznacza jeszcze prawie nic.
Państwa narodowe nadal zanikają w oczach; globalna biurokracja o jednoznacznie mrówczo-totalitarnych zamiarach, choć ostatnio napotkała pewien opór (sapienti sat), nadal się wzmacnia; przyjaciele i sponsorzy, mimo miliona potencjalnych terrorystów i ich płodnych rodziców w niedalekiej przyszłości, na razie jeszcze zipią; leming nadal jest lemingiem, Obama Obamą, za drzwiami czeka Clintonowa (no bo Trump przecież się nie załapie, choć były milion razy lepszy)... W sumie ten sukces, który z roku Pańskiego 2015 uczynił najlepszy dla Polski i każdego polskiego patrioty od... 95 lat co najmniej, to prawie nic.
Tym niemniej - albo my coś chcemy robić dla TEGO KRAJU (nie do końca rozumiem histerię na temat tego określenia, przyznam), naszego kraju, Polski - albo nie chcemy, kładziemy na wszystko i mamy w dupie. Jeśli to drugie, to nie ma o czym rozmawiać. Dla Tygrysisty może dałoby się znaleźć jakąś inną drogę - od razu jechać globalnie itd., ale bez żartów - to by było jeszcze mniej pewne, jeszcze o wiele trudniejsze... Ktoś to niby realizuje? Wątpię!
A jeśli lagi nie kładziemy i na Polsce (tenkraju) nam zależy - no to sorry, ale ktoś już zrobił jeden mały, jednak zdecydowany i w dobrym kierunku, krok, a my, jeżeli nam zależy - jeżeli tacy z nas junacy, husarze, bataliony Zośka itd. - możemy to pociągnąć dalej. I raczej po prostu powinniśmy.
Zamiast przeżuwać kolejną klęskę swej ukochane wizji świata, i wizji ukochanego patriotyzmu (cnotka, masaż, biały koń, choć istnieją i inne, równie, jeśli nie bardziej absurdalne i szkodliwe) i wymyślać alibi mające kogoś przekonać, że "jednak mieliśmy i tym razem rację, tylko trzeba na to spojrzeć dialektycznie..."
W sumie, żeby ładnie to podsumować, ponownie zakrzyknę (a echo mi zawtóruje): to był bardzo dobry rok, a w dodatku NIEOCZEKIWANIE I W SPOSÓB GWAŁCĄCY RACHUNEK PRAWDOPODOBIEŃSTWA dobry rok. Może jednak Bóg istnieje i w dodatku naprawdę da Polsce jeszcze jakąś szansę? Nie wiem dlaczego miałby być aż tak cierpliwy, ale może ktoś to wymodlił, albo... Co ja o tym mogę wiedzieć.
triarius
P.S. A tak zupełnie bez związku z czymkolwiek, to znalazłem w jednym kursie bicia brzydkich ludzi fajne stwierdzenie. W swobodnym tłumaczeniu brzmi to tak, że "Jeśli gość jest uzbrojony, to na pewno zostaniesz zraniony, ale uwierz, że zupełnie inaczej odczuwa się postrzał czy ranę od noża jeśli to ty go zabijasz, a inaczej jeśli jesteś sam zabijany". Bez związku z naszym dzisiejszym tematem, ale daje do myślenia, i w dodatku chyba warto.
słowa kluczowe:
gen. Anders,
III RP,
masowanie cnotki,
nasi przyjaciele,
ośmiorniczki,
PiS,
Prawo i Sprawiedliwość,
PRL,
ten kraj,
Tygrysizm Stosowany,
wybory
poniedziałek, grudnia 21, 2015
Na koszulki...
... i/lub inne takie. Jakoż to: na transparenty, grafitti, tatuaże; wzory na firaneczkach, na sukieneczkach, na majteczkach, śliniaczkach, papeteriach, czołgach itp. Nie zapominając o obrusach, oczywiście (szczególnie restauracyjnych), bombach i rakietach (termojądrowych też, czemu niby nie?) i kaftanach bezpieczeństwa.
A że CO2 w jonosferze szaleje, lodowce topnieją, zima rozkosznie ciepła - więc to nawet nie jest aż takie bardzo przyszłościowe z tymi koszulkami. Które jednak są najprostszą i najszybszą opcją.
Szczerze mówiąc myślałem raczej o ośmiornicy z widelcem wbitym w grzbiet, ale artysta miał nieco inną wizję. Tak chyba też jest nieźle. Może nawet jest bardziej czytelne, bo to przekreślenie by nam obraz nieszczęsnego stworzenia zasłaniało und zaciemniało.
Mam jeszcze parę niezłych, jak sądzę, pomysłów na tego typu obrazki, więc proszę trzymać ogień pod kotłem pras drukarskich i popracować nad formą fizyczną, żeby w w pełni koszulkowego sezonu, z tak ślicznym obrazkiem na piersi (czy gdzieś) - za to bez bufek, falbanek, watowanych ramion, tupecików (skoro nawet Trump okazał się być autentykiem, to nie ma rady!), implantów łydek, wstrzykiwania tłuszczu w zadek i zabierania go z ust pąkowia, makijażu, kamuflażu - przez kontrast nie wyglądać jak lewacka dupa zza krzaka. OK?
A jeśli ktoś z przekonaniem uważa, że widelec w grzbiecie gada (cicho! wiem że głowonóg) byłby lepszy, to albo niech mi powie, a ja się postaram ten pierwotny pomysł zrealizować, albo niech sobie sam zrealizuje. Nie zapominając jednak o blogasku https://bez-owijania,blogspot.com i Panu Tygrysie, któremu świat ten szatański/szampański pomysł zawdzięcza, o czym warto by było nieświadomych informować. I te rzeczy.
triarius
A że CO2 w jonosferze szaleje, lodowce topnieją, zima rozkosznie ciepła - więc to nawet nie jest aż takie bardzo przyszłościowe z tymi koszulkami. Które jednak są najprostszą i najszybszą opcją.
Szczerze mówiąc myślałem raczej o ośmiornicy z widelcem wbitym w grzbiet, ale artysta miał nieco inną wizję. Tak chyba też jest nieźle. Może nawet jest bardziej czytelne, bo to przekreślenie by nam obraz nieszczęsnego stworzenia zasłaniało und zaciemniało.
Mam jeszcze parę niezłych, jak sądzę, pomysłów na tego typu obrazki, więc proszę trzymać ogień pod kotłem pras drukarskich i popracować nad formą fizyczną, żeby w w pełni koszulkowego sezonu, z tak ślicznym obrazkiem na piersi (czy gdzieś) - za to bez bufek, falbanek, watowanych ramion, tupecików (skoro nawet Trump okazał się być autentykiem, to nie ma rady!), implantów łydek, wstrzykiwania tłuszczu w zadek i zabierania go z ust pąkowia, makijażu, kamuflażu - przez kontrast nie wyglądać jak lewacka dupa zza krzaka. OK?
A jeśli ktoś z przekonaniem uważa, że widelec w grzbiecie gada (cicho! wiem że głowonóg) byłby lepszy, to albo niech mi powie, a ja się postaram ten pierwotny pomysł zrealizować, albo niech sobie sam zrealizuje. Nie zapominając jednak o blogasku https://bez-owijania,blogspot.com i Panu Tygrysie, któremu świat ten szatański/szampański pomysł zawdzięcza, o czym warto by było nieświadomych informować. I te rzeczy.
triarius
piątek, grudnia 11, 2015
Jeśli nie wiadomo... (plus bonus)
Jeśli nie wiadomo o co chodzi, niemal na pewno nie chodzi wyłącznie o pieniądze. (Choć oni bardzo pragną, byście tak właśnie myśleli.)
* * *
To było kazanie na dziś, czyli samo mięso, a za chwilę obiecany bonus. Otóż przyszła mi właśnie (pod wpływem dyskusji na szalomie, gdzie lewizna namawia naszych do tego właśnie, o czym będzie)...
Nie mam nic przeciw zasadzie, by "zło dobrem zwyciężać", ale jestem osobą świecką i musiałoby to być zwyciężanie zła dobrem w świeckiej wersji. Czyli coś w stylu:
Wal "kurwę" i złodzieja po mordzie przy każdej możliwej okazji, kop w dupę itd. - "aż im się odechce" (cokolwiek by to miało znaczyć).
No bo czyż takie właśnie traktowanie zła nie jest z definicji summum bonum? Oczywiście że jest! Może nie aż summum, ale bonum z pewnością. (Zwracam przy okazji uwagę na tę "możliwą okazję" - bez okazji nie ma to sensu, mówiąc oględnie, ale też trzeba się za okazją rozglądać.)
* * *
Uzupełnię też, że przez "kurwy" rozumiem tu ogólnie osobników podłych charakterem, a nie wąsko pojęte upadłe niewiasty, które mogą nawet być słodkie i szlachetne. I do których mam akurat pewną, choć raczej abstrakcyjną, słabość, bo też żaden ze mnie "judeochrześcijanin". (Katolikiem PRZEDSOBOROWYM mogłem być, ale wam to nie pasowało. No to teraz macie: właśnie Papież oficjalnie zabronił nawracania żydów.)
Faktem jest jednak, że te liberalne padalce (alem je nazwał!) są przeważnie obrzydliwie wulgarne i ogólnie odstręczające, więc rozumiem wasz ew. brak entuzjazmu, nawet abstrakcyjnego. Zawsze zresztą tak w liberaliźmie było - potrafi ktoś sobie wyobrazić coś wulgarniejszego od can-cana?
triarius
* * *
To było kazanie na dziś, czyli samo mięso, a za chwilę obiecany bonus. Otóż przyszła mi właśnie (pod wpływem dyskusji na szalomie, gdzie lewizna namawia naszych do tego właśnie, o czym będzie)...
Nie mam nic przeciw zasadzie, by "zło dobrem zwyciężać", ale jestem osobą świecką i musiałoby to być zwyciężanie zła dobrem w świeckiej wersji. Czyli coś w stylu:
Wal "kurwę" i złodzieja po mordzie przy każdej możliwej okazji, kop w dupę itd. - "aż im się odechce" (cokolwiek by to miało znaczyć).
No bo czyż takie właśnie traktowanie zła nie jest z definicji summum bonum? Oczywiście że jest! Może nie aż summum, ale bonum z pewnością. (Zwracam przy okazji uwagę na tę "możliwą okazję" - bez okazji nie ma to sensu, mówiąc oględnie, ale też trzeba się za okazją rozglądać.)
* * *
Uzupełnię też, że przez "kurwy" rozumiem tu ogólnie osobników podłych charakterem, a nie wąsko pojęte upadłe niewiasty, które mogą nawet być słodkie i szlachetne. I do których mam akurat pewną, choć raczej abstrakcyjną, słabość, bo też żaden ze mnie "judeochrześcijanin". (Katolikiem PRZEDSOBOROWYM mogłem być, ale wam to nie pasowało. No to teraz macie: właśnie Papież oficjalnie zabronił nawracania żydów.)
Faktem jest jednak, że te liberalne padalce (alem je nazwał!) są przeważnie obrzydliwie wulgarne i ogólnie odstręczające, więc rozumiem wasz ew. brak entuzjazmu, nawet abstrakcyjnego. Zawsze zresztą tak w liberaliźmie było - potrafi ktoś sobie wyobrazić coś wulgarniejszego od can-cana?
triarius
słowa kluczowe:
bonmot,
judeochrześcijaństwo,
katolicyzm przedsoborowy,
kurwa i złodziej,
liberalizm,
pieniądze
niedziela, grudnia 06, 2015
Dzień święty święcić... definicją!
Okrutnie mnie dziś @#$% liberalizm dręczy. (Komu, @#$%^, przeszkadzało "pamiętaj, byś dzień święty święcił"?) Tyram, a po głowie chodzą mi różne przemyślenia. Niektóre mogłyby (kto nie chce, niech nie wierzy) wstrząsnąć bryłą świata, inne mogłyby wywołać melancholijny uśmiech na twarzy melancholika...
Większość nie nadaje się do pokazania na przyzwoitym (i to jak!) blogu, masowo przecie czytanym przez ludzi, którzy ślubowali czystość i zamierzają ślubu dotrzymać, oraz ich czyste (!) przeciwieństwa - czyli takich, którzy ślubowali stracić wreszcie tzw. "cnotę", ale za nic im się to nie udaje.
(I w tych podłych czasach ja ich nieźle rozumiem - niby cholernie łatwo, a jednak wiąże się z tym jakiś absmak. I to wcale nie ten judeochrześcijański, co podobno powinien. Że to niby "a po wszystkim smutno", jak śpiewał zresztą Kelus.)
A do tego mamy tu przecie masy ministrantów, sporo absolutnie nieskalanych, myślą nawet, dziewic, oraz zastępy wdów z gatunku tych, które codziennie po kilka razy padają na kolana i modlą się w te mniej więcej słowa: "Dzięki Ci Panie, że od pasa w dół to już nareszcie całkiem nic, bo to był koszmar i obraza Boska. (Nie śmiałabym Cię oczywiście, Panie, krytykować, ale chyba można było wymyślić jakiś przyzwoitszy i milszy sposób na produkowanie dzieci. Amen.)"
Wracając do naszych wdów... Wszystko od pasa w dół cudownie martwe - poza chodzeniem do toalety of course, ale o tym nasze wdowy, jako szczere damy, nie lubią wspominać. My zresztą też, a co dopiero w rozmowach z samym Bogiem. Zresztą damy chyba tylko chodzą tam pudrować nosek, n'est-ce pas?
Co by kto nie myślał o tym moim wnikliwym opisie różnych ludzkich postaw - w każdym razie z naciskiem podkreślam, że wszystkie wspomniane tu Osoby ogromnie cenię, serdecznie pozdrawiam i całym sercem jestem z nimi. (I niech dalej mnie czytają, bo się wkurzę!)
Upadłe panie, o ile oczywiście nie są liberalnie wulgarne i bezpłciowe, tylko np. takie jak Mari i Aiano, także pozdrawiam. Drogie Panie... Teraz z kolei mówię do tych cnotliwych... Drogie Panie i Kochani Ministranci - a gdzie tolerancja i miłość bliźniego?
Żeby się na chwilę oderwać od tego pracowitego liberalnego koszmaru, zaserwuję wam (drogie wdowy, ministranci, dziewice i ew. P.T. Reszto) dwie definicje, które mi w tych trudnych godzinach przyszły do głowy. (Jedna to nieoczekiwany dla was bonus, bo w tytule mamy przecie jedną.) Wydają mi się być zarówno istotne, jak i całkiem niegłupie. A więc jedziemy...
* * *
POPULIZM - wszelkie działanie Proli godzące we wszechwładzę globalnej lewackiej biurokracji, która nam miłościwie nastała. (Czy jak to kurestwo, z przeproszeniem kurw, nazwać. Ale wszyscy tu chyba wiemy o co chodzi.)
* * *
LEMING - Prol któremu z tym dobrze.
(Często zresztą po prostu dlatego, iż nie zdaje sobie sprawy, że jest tylko Prolem. Jak i, @#$%, my zresztą nim jesteśmy. Niestety!)
* * *
Zastanowić się, ew., jeśli się wyda dorzeczne, nauczyć się na pamięć, a potem traktować tym lemingi - jak obuchem przez łeb; zaś rodzinę, przyjaciół i ukochane źwierzęta łaskotać tym niczym delikatnym piórkiem w nozdrza. I gdzie tam sobie lubicie. Dixi!
triarius
P.S. A teraz módlcie się za biednego Pana T., bo ta kurewska robota się nie kończy.
Większość nie nadaje się do pokazania na przyzwoitym (i to jak!) blogu, masowo przecie czytanym przez ludzi, którzy ślubowali czystość i zamierzają ślubu dotrzymać, oraz ich czyste (!) przeciwieństwa - czyli takich, którzy ślubowali stracić wreszcie tzw. "cnotę", ale za nic im się to nie udaje.
(I w tych podłych czasach ja ich nieźle rozumiem - niby cholernie łatwo, a jednak wiąże się z tym jakiś absmak. I to wcale nie ten judeochrześcijański, co podobno powinien. Że to niby "a po wszystkim smutno", jak śpiewał zresztą Kelus.)
A do tego mamy tu przecie masy ministrantów, sporo absolutnie nieskalanych, myślą nawet, dziewic, oraz zastępy wdów z gatunku tych, które codziennie po kilka razy padają na kolana i modlą się w te mniej więcej słowa: "Dzięki Ci Panie, że od pasa w dół to już nareszcie całkiem nic, bo to był koszmar i obraza Boska. (Nie śmiałabym Cię oczywiście, Panie, krytykować, ale chyba można było wymyślić jakiś przyzwoitszy i milszy sposób na produkowanie dzieci. Amen.)"
Wracając do naszych wdów... Wszystko od pasa w dół cudownie martwe - poza chodzeniem do toalety of course, ale o tym nasze wdowy, jako szczere damy, nie lubią wspominać. My zresztą też, a co dopiero w rozmowach z samym Bogiem. Zresztą damy chyba tylko chodzą tam pudrować nosek, n'est-ce pas?
Co by kto nie myślał o tym moim wnikliwym opisie różnych ludzkich postaw - w każdym razie z naciskiem podkreślam, że wszystkie wspomniane tu Osoby ogromnie cenię, serdecznie pozdrawiam i całym sercem jestem z nimi. (I niech dalej mnie czytają, bo się wkurzę!)
Upadłe panie, o ile oczywiście nie są liberalnie wulgarne i bezpłciowe, tylko np. takie jak Mari i Aiano, także pozdrawiam. Drogie Panie... Teraz z kolei mówię do tych cnotliwych... Drogie Panie i Kochani Ministranci - a gdzie tolerancja i miłość bliźniego?
Żeby się na chwilę oderwać od tego pracowitego liberalnego koszmaru, zaserwuję wam (drogie wdowy, ministranci, dziewice i ew. P.T. Reszto) dwie definicje, które mi w tych trudnych godzinach przyszły do głowy. (Jedna to nieoczekiwany dla was bonus, bo w tytule mamy przecie jedną.) Wydają mi się być zarówno istotne, jak i całkiem niegłupie. A więc jedziemy...
* * *
POPULIZM - wszelkie działanie Proli godzące we wszechwładzę globalnej lewackiej biurokracji, która nam miłościwie nastała. (Czy jak to kurestwo, z przeproszeniem kurw, nazwać. Ale wszyscy tu chyba wiemy o co chodzi.)
* * *
LEMING - Prol któremu z tym dobrze.
(Często zresztą po prostu dlatego, iż nie zdaje sobie sprawy, że jest tylko Prolem. Jak i, @#$%, my zresztą nim jesteśmy. Niestety!)
* * *
Zastanowić się, ew., jeśli się wyda dorzeczne, nauczyć się na pamięć, a potem traktować tym lemingi - jak obuchem przez łeb; zaś rodzinę, przyjaciół i ukochane źwierzęta łaskotać tym niczym delikatnym piórkiem w nozdrza. I gdzie tam sobie lubicie. Dixi!
triarius
P.S. A teraz módlcie się za biednego Pana T., bo ta kurewska robota się nie kończy.
słowa kluczowe:
absmak,
cnota,
definicje,
dzień święty,
dziewice,
leming,
liberalizm,
miłość bliźniego,
ministranci,
populizm,
prole,
pudrowanie noska,
tolerancja,
wdowy
czwartek, grudnia 03, 2015
Powiem wam, bo nikt inny tego za mnie nie zrobi...
Muszę sam, bo niestety nikt inny wam tego nie powie... Otóż, jak wszyscy wiemy, najlepszym sprawdzianem dla różnych tam teorii, koncepcji, hipotez i wizji świata jest zdolność przewidywania na ich podstawie przyszłych wydarzeń. Tak? (Liberał powie, że "zdolność zarabiania na ich podstawie grubej forsy", ale tak mogło być kiedyś, a jeśli liberał mówi to jeszcze dziś, to dowodzi kompletnego rozbratu z elementarnym poczuciem rzeczywistości.)
No i ja twierdzę, że nie ma w dziedzinie teorii, wizji świata i intuicji nic, co by się dało porównać z Tygrysizmem Stosowanym i waszym oddanym. Po prostu! Zobaczcie sobie na przykład, jak się kończy mój tekst sprzed pół roku pt. "Żegnaj włochaty pustynny wielorybie!" (nie mogę dać linka, bo ta wewnętrzna wyszukiwarka mi z jakichś powodów nie raczy działać, Gugiel widać ma wznioślejsze cele, niż przyzwoicie działający blogspot).
I poszukajcie sobie, jeśli zdołacie, tego mojego nagranka sprzed półtora roku, które powinno być w sieci pod nazwą Piotrek.mp3 (Adaś się niezbyt popisał dając mu taką nazwę), a do którego linek zamieściłem tutaj w takim poście, co się zwał chyba... "Tygrysizm wkracza w XXI wiek". (Sam tytuł oczywiście raczej żartobliwy.) Tam jest o tych sprawach szerzej, choć o wiele mniej konkretnie, niż w tym poprzednim, wielorybim, tekście.
O co mi chodzi, do czego właściwie piję? Chodzi mi o to (pomijając język giętki), że od bardzo dawna przewiduję - i tylko od czasu do czasu wam o tym mówię, żeby się nie powtarzać itd. - że fixum dyrdum (jak mawiała moja babcia) tej naszej/nienaszej zachodniej cywilizacji w jej zdychającej fazie jest uczynienie i z chłopa, i z baby, czegoś pośredniego i absolutnie bezpłciowego. I to coś koniecznie MUSI, zdaniem miłościwie nam panujących, posiąść ziemię, być jako gwiazdy na niebiesiech, jako piasek w morzu...
Te rzeczy. Od dawna jestem przekonany, że kastrowanie - w tym szerokim sensie - i likwidowanie różnic między płciami to będzie OSTATNIA RZECZ, jaką, sztywniejącymi palcami, będzie ta @#$%^ nasza/nienasza cywilizacja próbować robić. Zanim wyda ostatnie cuchnące tchnienie, a z nią niestety w mrok przeszłości na wieki wieków odejdzie sporo niezłych rzeczy. Sami wiecie.
Książkę bym już chyba potrafił napisać wypełnioną przemądrymi rozważaniami dlaczego tak się właśnie dzieje - a hipotezy mam przeróżne: od naturalnych zapędów nieograniczonej przez nikogo biurokracji, po lewacki gnostycyzm (of course świecki), od mądrości Szkoły Frankfurckiej (też oczywiście lewizna, ale do potęgi), po samą osobistą naturę tych eunuchowatych zer, które wiatry Historii wyniosły nam globalnie do żłobu... Jednak to może kiedyś, czyli niemal na pewno nigdy. (Może kiedyś jakiś drobny fragment tych rozważań w blogaskowej formie. Jak się ładnie pomodlicie i mi tu pokomętujecie.)
Która to sprawa ma swoje rozliczne macki i powiązania, bo np. teza, którą żem (o dziwo!) zdołał kiedyś, musi być z 30 lat temu, wyczytać w Svenska Dagbladet (żadnym przecież tygrysicznym medium, a obecnie online jest to po prostu żenada), że mianowicie: "Każda funkcja, zawód czy stanowisko parszywieje i traci na prestiżu w miarę jego feminizacji" (oczywiście z wyłączeniem pielęgniarek, zakonnic, dużej części nauczycielek, żon, matek, i tym podobnych kobiecych ze swej natury zajęć, w tym paru dość rozrywkowych), po kolejnych 30 latach mojej obserwacji świata wydaje mi się słuszniejsza, niż kiedykolwiek.
(Nie jest to atak na obecną Panią Premier, choć faktycznie facet by mi na takim stanowisku pasował lepiej. Tyle że to jest sprytne taktyczne posunięcie w obecnej obrzydliwej, politpoprawnej atmosferze, zaś sama Pani Premier na razie mile mnie zaskakuje, mimo... Nie powiem czego, żeby nie dawać amunicji lewiźnie.)
"Równouprawnienia" mamy w każdym razie z każdym dniem więcej i więcej, prawda? W amerykańskich siłach zbrojnych jest już ponoć 16 procent kobiet (czy jak to nazwać)... No i, biorąc te sprawy bez klapek na oczach i liberalnych złudzeń - kiedy USA ostatnio NAPRAWDĘ wygrały jakąś wojnę? Do końca - militarnie i POLITYCZNIE? Przecież nie drugą światową, bo Sowiety Stalina okazały się zaraz potem dla nich wrogiem groźniejszym, niż Niemcy Hitlera, szczególnie od kiedy Amerykanie dali sobie wykraść bombę jądrową.
Korea? Co najwyżej połowiczne zwycięstwo i połowiczna, co najmniej, klęska. Wietnam to wiadomo. Afganistan, Irak - niby to się wciąż jeszcze dzieje, ale bez żartów, skończy się jak zawsze. Poza Wojną Rozporkową, czyli Clintona napaścią na Serbię, ostatni prawdziwy militarny sukces USA to chyba odebranie Kuby i Filipin Hiszpanii na początku XX w. No nie, pierwszą wojnę światową mogę, a nawet muszę, im przyznać. Ale to i tak dawno było.
Nie twierdzę oczywiście, że wszystkie te cudowne "sukcesy" dzielnych Jankesów wynikają z feminizacji ich sił zbrojnych, ale bardzo wątpię, by ta feminizacja im w jakikolwiek sposób militarnie, czy politycznie zresztą, pomagała. Raczej im ona szkodzi, i to na sporo różnych, czasem b. pośrednich, sposobów, a do tego wiąże się, idąc niejako w pakiecie, z innymi podobnymi genialnymi "rozwiązaniami", które im także, moim skromnym, szkodzą.
Ale co to dla nich - ważne są "wartości", czyli m.in., jeśli nie po prostu przede wszystkim, "równouprawnienie". Zwykłe normalne kobietki siedzą cicho, więc trzeba robić na rączkę rozwrzeszczanym frustratkom nieokreślonej płci, domagającym się różnych rzeczy w ich imieniu. I te sprawy. (Naprawdę mógłbym to analizować przez parę dni i mam masę fajnych hipotez, ale to temat ogromny, niemal jak teatr tego tam gościa.)
No więc odnajdźcie sobie - mimo wszystkich ew. trudności - te ostatnie zdania z mojego tekstu o wielorybie. Warto! Sam tamten tekst był dziwną, amorficzną, co chwilę się wykolejającą gawędą szlachecką, ale w sumie był to tekst poważny i zawierał sporo myśli, które są w tych podłych czasach zarówno aktualne, jak i oryginalne, nie mówiąc już niebezpieczne. I, choć moje libijskie wspomnienia miały chyba swój nieuchwytny wdzięk, wszystko w sumie zmierzało tam do tego podsumowania w ostatnich kilku zdaniach.
No i teraz, przed chwilą, przeczytałem ci ja na pasku telewizji BBC, że oto: "USA otwiera wszystkie militarne funkcje dla kobiet". Czyli Marines, Navy SEALS, Rangers... Myśliwce... Itd. itd. Mniejsza już z tym, jak tam będą rozwiązywać problemy tamponów i takich spraw - choć to interesujące, czy każdy żołnierz będzie musiał je mieć w swojej osobistej mini-apteczce, wraz z morfiną i plastrem na odciski, czy będzie tu dopuszczona jakaś segregacja...
Mniejsza z tym, jak tam będzie z chcicą i jej różnymi skutkami... (Wibrator w każdej żołnierskiej apteczce? W końcu nerwicowa ciągotka w USA szaleje. Kosztem jednego magazynka, czy może tabletek przeciwbólowch? Zakładam w tym przypadku oczywiście, choć nie mam do tego większych podstaw, że to będą kobiety-kobiety, a nie jakieś takie dziwne...)
No i najważniejsza sprawa: co z seksistowskimi dowcipami w ogniu walki? W miejscu pracy wojaka, jakby nie było. Gdzie będą one zgłaszane, kto będzie rozstrzygał o winie i jakie będą za to kary? Zgodnie z militarnymi tradycjami w karą za poważne przestępstwo w obliczu wroga musi to chyba być doraźne rozstrzelanie - no bo co można z takim wtedy zrobić? Zabronić mu oglądania telewizji? Tylko jak na to zareagują koledzy? I jak to wpłynie na przyszłą rekrutację?
I nie wspomnę nawet co takie Państwo Islamskie zrobi z taką babską komandoską, co im jakąś krzywdę uprzednio zrobiła, jak ją dorwie, a z pewnością kiedyś takie dorwie, i to nie jedną. I jak wtedy lud amerykański, wraz z reszta świata, zareaguje. Stawiam tezę, że mniej więcej tak, jak na migawki filmowe z Wietnamu, tylko o wiele szybciej.
No ale co znaczy życie i cnota jakiejś tam "komandoski", choćby nawet miała coś nie tak z hormonami i zamiast zupę mężowi, a dzieciom nosy, wolała... Cóż to znaczy wobec Postępu?! I cóż wobec Postępu znaczy kolejna żałośnie przerżnięta przez Najpotężniejszą Armię Świata wojna? Przecież nie pierwsza i nie ostatnia.
Dla nas najważniejsze jest to, że Tygrysizm Stosowany znowu okazał się najlepszym ze wszystkich Niezłomnym Orężęm w Walce o Lepsze Jutro. (Łał!) Nie mającym żadnej absolutnie konkurencji. To mało? Czy może jednak warto wykrzyknąć Alleluja i ze wzmożonym wysiłkiem zabrać się za UTYGRYSIANIE swojej osoby i otoczenia!? Że spytam.
(Po latach: to końcowe proroctwo o feminiźmie nie było jednak w tekście o Wielorybie, tylko w innym z tamtej epoki.)
triarius
P.S. A teraz grzecznie wracamy do lektury Ardreya.
No i ja twierdzę, że nie ma w dziedzinie teorii, wizji świata i intuicji nic, co by się dało porównać z Tygrysizmem Stosowanym i waszym oddanym. Po prostu! Zobaczcie sobie na przykład, jak się kończy mój tekst sprzed pół roku pt. "Żegnaj włochaty pustynny wielorybie!" (nie mogę dać linka, bo ta wewnętrzna wyszukiwarka mi z jakichś powodów nie raczy działać, Gugiel widać ma wznioślejsze cele, niż przyzwoicie działający blogspot).
I poszukajcie sobie, jeśli zdołacie, tego mojego nagranka sprzed półtora roku, które powinno być w sieci pod nazwą Piotrek.mp3 (Adaś się niezbyt popisał dając mu taką nazwę), a do którego linek zamieściłem tutaj w takim poście, co się zwał chyba... "Tygrysizm wkracza w XXI wiek". (Sam tytuł oczywiście raczej żartobliwy.) Tam jest o tych sprawach szerzej, choć o wiele mniej konkretnie, niż w tym poprzednim, wielorybim, tekście.
O co mi chodzi, do czego właściwie piję? Chodzi mi o to (pomijając język giętki), że od bardzo dawna przewiduję - i tylko od czasu do czasu wam o tym mówię, żeby się nie powtarzać itd. - że fixum dyrdum (jak mawiała moja babcia) tej naszej/nienaszej zachodniej cywilizacji w jej zdychającej fazie jest uczynienie i z chłopa, i z baby, czegoś pośredniego i absolutnie bezpłciowego. I to coś koniecznie MUSI, zdaniem miłościwie nam panujących, posiąść ziemię, być jako gwiazdy na niebiesiech, jako piasek w morzu...
Te rzeczy. Od dawna jestem przekonany, że kastrowanie - w tym szerokim sensie - i likwidowanie różnic między płciami to będzie OSTATNIA RZECZ, jaką, sztywniejącymi palcami, będzie ta @#$%^ nasza/nienasza cywilizacja próbować robić. Zanim wyda ostatnie cuchnące tchnienie, a z nią niestety w mrok przeszłości na wieki wieków odejdzie sporo niezłych rzeczy. Sami wiecie.
Książkę bym już chyba potrafił napisać wypełnioną przemądrymi rozważaniami dlaczego tak się właśnie dzieje - a hipotezy mam przeróżne: od naturalnych zapędów nieograniczonej przez nikogo biurokracji, po lewacki gnostycyzm (of course świecki), od mądrości Szkoły Frankfurckiej (też oczywiście lewizna, ale do potęgi), po samą osobistą naturę tych eunuchowatych zer, które wiatry Historii wyniosły nam globalnie do żłobu... Jednak to może kiedyś, czyli niemal na pewno nigdy. (Może kiedyś jakiś drobny fragment tych rozważań w blogaskowej formie. Jak się ładnie pomodlicie i mi tu pokomętujecie.)
Która to sprawa ma swoje rozliczne macki i powiązania, bo np. teza, którą żem (o dziwo!) zdołał kiedyś, musi być z 30 lat temu, wyczytać w Svenska Dagbladet (żadnym przecież tygrysicznym medium, a obecnie online jest to po prostu żenada), że mianowicie: "Każda funkcja, zawód czy stanowisko parszywieje i traci na prestiżu w miarę jego feminizacji" (oczywiście z wyłączeniem pielęgniarek, zakonnic, dużej części nauczycielek, żon, matek, i tym podobnych kobiecych ze swej natury zajęć, w tym paru dość rozrywkowych), po kolejnych 30 latach mojej obserwacji świata wydaje mi się słuszniejsza, niż kiedykolwiek.
(Nie jest to atak na obecną Panią Premier, choć faktycznie facet by mi na takim stanowisku pasował lepiej. Tyle że to jest sprytne taktyczne posunięcie w obecnej obrzydliwej, politpoprawnej atmosferze, zaś sama Pani Premier na razie mile mnie zaskakuje, mimo... Nie powiem czego, żeby nie dawać amunicji lewiźnie.)
"Równouprawnienia" mamy w każdym razie z każdym dniem więcej i więcej, prawda? W amerykańskich siłach zbrojnych jest już ponoć 16 procent kobiet (czy jak to nazwać)... No i, biorąc te sprawy bez klapek na oczach i liberalnych złudzeń - kiedy USA ostatnio NAPRAWDĘ wygrały jakąś wojnę? Do końca - militarnie i POLITYCZNIE? Przecież nie drugą światową, bo Sowiety Stalina okazały się zaraz potem dla nich wrogiem groźniejszym, niż Niemcy Hitlera, szczególnie od kiedy Amerykanie dali sobie wykraść bombę jądrową.
Korea? Co najwyżej połowiczne zwycięstwo i połowiczna, co najmniej, klęska. Wietnam to wiadomo. Afganistan, Irak - niby to się wciąż jeszcze dzieje, ale bez żartów, skończy się jak zawsze. Poza Wojną Rozporkową, czyli Clintona napaścią na Serbię, ostatni prawdziwy militarny sukces USA to chyba odebranie Kuby i Filipin Hiszpanii na początku XX w. No nie, pierwszą wojnę światową mogę, a nawet muszę, im przyznać. Ale to i tak dawno było.
Nie twierdzę oczywiście, że wszystkie te cudowne "sukcesy" dzielnych Jankesów wynikają z feminizacji ich sił zbrojnych, ale bardzo wątpię, by ta feminizacja im w jakikolwiek sposób militarnie, czy politycznie zresztą, pomagała. Raczej im ona szkodzi, i to na sporo różnych, czasem b. pośrednich, sposobów, a do tego wiąże się, idąc niejako w pakiecie, z innymi podobnymi genialnymi "rozwiązaniami", które im także, moim skromnym, szkodzą.
Ale co to dla nich - ważne są "wartości", czyli m.in., jeśli nie po prostu przede wszystkim, "równouprawnienie". Zwykłe normalne kobietki siedzą cicho, więc trzeba robić na rączkę rozwrzeszczanym frustratkom nieokreślonej płci, domagającym się różnych rzeczy w ich imieniu. I te sprawy. (Naprawdę mógłbym to analizować przez parę dni i mam masę fajnych hipotez, ale to temat ogromny, niemal jak teatr tego tam gościa.)
No więc odnajdźcie sobie - mimo wszystkich ew. trudności - te ostatnie zdania z mojego tekstu o wielorybie. Warto! Sam tamten tekst był dziwną, amorficzną, co chwilę się wykolejającą gawędą szlachecką, ale w sumie był to tekst poważny i zawierał sporo myśli, które są w tych podłych czasach zarówno aktualne, jak i oryginalne, nie mówiąc już niebezpieczne. I, choć moje libijskie wspomnienia miały chyba swój nieuchwytny wdzięk, wszystko w sumie zmierzało tam do tego podsumowania w ostatnich kilku zdaniach.
No i teraz, przed chwilą, przeczytałem ci ja na pasku telewizji BBC, że oto: "USA otwiera wszystkie militarne funkcje dla kobiet". Czyli Marines, Navy SEALS, Rangers... Myśliwce... Itd. itd. Mniejsza już z tym, jak tam będą rozwiązywać problemy tamponów i takich spraw - choć to interesujące, czy każdy żołnierz będzie musiał je mieć w swojej osobistej mini-apteczce, wraz z morfiną i plastrem na odciski, czy będzie tu dopuszczona jakaś segregacja...
Mniejsza z tym, jak tam będzie z chcicą i jej różnymi skutkami... (Wibrator w każdej żołnierskiej apteczce? W końcu nerwicowa ciągotka w USA szaleje. Kosztem jednego magazynka, czy może tabletek przeciwbólowch? Zakładam w tym przypadku oczywiście, choć nie mam do tego większych podstaw, że to będą kobiety-kobiety, a nie jakieś takie dziwne...)
No i najważniejsza sprawa: co z seksistowskimi dowcipami w ogniu walki? W miejscu pracy wojaka, jakby nie było. Gdzie będą one zgłaszane, kto będzie rozstrzygał o winie i jakie będą za to kary? Zgodnie z militarnymi tradycjami w karą za poważne przestępstwo w obliczu wroga musi to chyba być doraźne rozstrzelanie - no bo co można z takim wtedy zrobić? Zabronić mu oglądania telewizji? Tylko jak na to zareagują koledzy? I jak to wpłynie na przyszłą rekrutację?
I nie wspomnę nawet co takie Państwo Islamskie zrobi z taką babską komandoską, co im jakąś krzywdę uprzednio zrobiła, jak ją dorwie, a z pewnością kiedyś takie dorwie, i to nie jedną. I jak wtedy lud amerykański, wraz z reszta świata, zareaguje. Stawiam tezę, że mniej więcej tak, jak na migawki filmowe z Wietnamu, tylko o wiele szybciej.
No ale co znaczy życie i cnota jakiejś tam "komandoski", choćby nawet miała coś nie tak z hormonami i zamiast zupę mężowi, a dzieciom nosy, wolała... Cóż to znaczy wobec Postępu?! I cóż wobec Postępu znaczy kolejna żałośnie przerżnięta przez Najpotężniejszą Armię Świata wojna? Przecież nie pierwsza i nie ostatnia.
Dla nas najważniejsze jest to, że Tygrysizm Stosowany znowu okazał się najlepszym ze wszystkich Niezłomnym Orężęm w Walce o Lepsze Jutro. (Łał!) Nie mającym żadnej absolutnie konkurencji. To mało? Czy może jednak warto wykrzyknąć Alleluja i ze wzmożonym wysiłkiem zabrać się za UTYGRYSIANIE swojej osoby i otoczenia!? Że spytam.
(Po latach: to końcowe proroctwo o feminiźmie nie było jednak w tekście o Wielorybie, tylko w innym z tamtej epoki.)
triarius
P.S. A teraz grzecznie wracamy do lektury Ardreya.
słowa kluczowe:
feminizacja,
Państwo Islamskie,
Robert Ardrey,
równouprawnienie,
siły zbrojne,
Tygrysizm Stosowany,
USA,
utygrysianie,
wojna w Wietnamie
środa, grudnia 02, 2015
Nie mogę z tym PiSem! Chyba se gdzieś wmontuję jakiś opornik, albo coś...
Po ponad pięciu latach oglądam rodzime... Czy raczej "lokalne"... Telewizje. No bo inaczej trudno by mi było na bieżąco śledzić, a na TV Trwam tego nie ma. No i muszę powiedzieć tak... Artyzm ze strony tych platfąsów jest godny podziwu i nieco mi wstyd, że PiS tego nie docenia. Tyle energii! Tyle histerii, i z jakim, cholera, autentycznym przekonaniem!
I te obstrukcje! Takie obstrukcje to można, a nawet należałoby, pokazywać studentom medycyny, jako pomoc dydaktyczną. Więcej! Można by to obwozić po świecie, bo nawet w Indiach, gdzie, jak mówią znawcy, "nikt nie słyszał o regularnym wypróżnieniu" (odstąpiłem na chwilę od mojej zwykłej awersji do skatologii, żeby wam to rzec, doceńcie!), takie obstrukcje byłyby wydarzeniem!
Co zaś mówić i innych krajach, choćby i takich niespecjalnie w tej dziedzinie... Wiadomo. (Naprawdę nic nie mam do Paragwaju, nawet zamierzałem tam alternatywnie emigrować, ale fakt faktem, że samo mięso, nawet popijanie yerbą, tak właśnie działa.)
To już by mi wystarczyło, by się rozejrzeć za jakimś fajnym opornikiem do wpięcia sobie w klapę, albo gdzieś, ale jest coś. Albo nawet go wszczepię na stałe. Coś jednak zmusza mnie do pójścia jeszcze dalej - do rozejrzenia się za sporym potencjometrem, żeby go...
Mianowicie to mnie zmusza, że jak Platforma dokonała naprawdę wybitnego naukowego odkrycia - konkretnie POLITYCZNEGO PERPETUM MOBILE - to zamiast dumy, zamiast radości, zamiast poczucia, że możeł orze i Polska gola, Polska gola, taka jest kibiców wola... Co ich spotyka? Niezrozumienie, szykany, kontrdemonstracje... Ech!
Jeśli ktoś kompletnie niezorientowany - np. czyta to tysiąc lat po napisaniu (ale mi się udało z tym przejściem do Historii!), albo, alternatywnie, współczesny ale kretyn, i nie wie na czym to PERPETUM MOBILE polega, no to powiem...
Otóż chodzi o to, Trybunał Konstytucyjny ma prawo się wypowiadać we własnych sprawach i nikomu nic do tego. Mógłby nawet, jak rozumiem, w dowolnej chwili obwołać się (zbiorowym) Cysorzem... Albo nawet Regentem Januszem I... I nikt nic na to nie może. I to nie tylko będzie DEMOKRACJA jak się patrzy - jeśli się łaskawie obwoła, znaczy - ale nawet coś lepszego: HIPER-DEMOKRACJA, demokracja do n-tej potęgi... (Gdzie n liczbą naturalną.)
Natomiast jakby ktoś miał coś naprzeciw, to będzie gwałt na demokracji, że aż niebiosa się w Brukseli zatrzęsą. Bloody genialne! Tylko że niestety w Tymkraju jak ktoś coś genialnie wymyśli, to zaraz inni skaczą mu do gardła i wciągają z powrotem do tego tam kotła ze smołą. I diabły nie mają całkiem nic do roboty. Co za... Ech, nie mam na to słów!
triarius
P.S. 1 Spełniłem swój obywatelski (!) obowiązek i teraz lecę dalej patrzyć. (Byle tylko im się te obstrukcje za bardzo nie przeciągnęły, w sensie chronologii, bo ja mam dzisiaj trening.) Jeszcze tylko wykrzyknę: Niech żyją Platfąsy i zaprzyjaźnione stacje. (Ta druga też.) Swoją drogą, jeśli w tych stacjach te dwie demonstracje wyglądają ilościowo podobnie, to jak to musi wyglądać w rzeczywistości?
Jednak z drugiej strony - im więcej tych tam brzydkich, moherowych demonstrantów, tym bardziej oni faszyści... Zaczynam mieć już dość tej całej polityki, człek się w tym nigdy nie połapie. Ale zaraz... Może te oporniki na to właśnie pomagają?! Potem to rozgryzę, na razie idę oglądać.
P.S. 2 Dziki kraj! W cywilizowanym byłoby "Kumbaya my Lord, kumbaya!", a potem tru-tu-tu-tu tru-tu-tu-tu tru-tu-tu-tu tru-tu-tu... Na stutysięczny chór dziecięcy w błękitnych kapotkach z dwunastoma gwiazdkami i stosownie ogromną orkiestrę. Wszyscy się trzymają za ręce, pląsając wokół tow. Rzeplińskiego... Mogło być tak pięknie!
I te obstrukcje! Takie obstrukcje to można, a nawet należałoby, pokazywać studentom medycyny, jako pomoc dydaktyczną. Więcej! Można by to obwozić po świecie, bo nawet w Indiach, gdzie, jak mówią znawcy, "nikt nie słyszał o regularnym wypróżnieniu" (odstąpiłem na chwilę od mojej zwykłej awersji do skatologii, żeby wam to rzec, doceńcie!), takie obstrukcje byłyby wydarzeniem!
Co zaś mówić i innych krajach, choćby i takich niespecjalnie w tej dziedzinie... Wiadomo. (Naprawdę nic nie mam do Paragwaju, nawet zamierzałem tam alternatywnie emigrować, ale fakt faktem, że samo mięso, nawet popijanie yerbą, tak właśnie działa.)
To już by mi wystarczyło, by się rozejrzeć za jakimś fajnym opornikiem do wpięcia sobie w klapę, albo gdzieś, ale jest coś. Albo nawet go wszczepię na stałe. Coś jednak zmusza mnie do pójścia jeszcze dalej - do rozejrzenia się za sporym potencjometrem, żeby go...
Mianowicie to mnie zmusza, że jak Platforma dokonała naprawdę wybitnego naukowego odkrycia - konkretnie POLITYCZNEGO PERPETUM MOBILE - to zamiast dumy, zamiast radości, zamiast poczucia, że możeł orze i Polska gola, Polska gola, taka jest kibiców wola... Co ich spotyka? Niezrozumienie, szykany, kontrdemonstracje... Ech!
Jeśli ktoś kompletnie niezorientowany - np. czyta to tysiąc lat po napisaniu (ale mi się udało z tym przejściem do Historii!), albo, alternatywnie, współczesny ale kretyn, i nie wie na czym to PERPETUM MOBILE polega, no to powiem...
Otóż chodzi o to, Trybunał Konstytucyjny ma prawo się wypowiadać we własnych sprawach i nikomu nic do tego. Mógłby nawet, jak rozumiem, w dowolnej chwili obwołać się (zbiorowym) Cysorzem... Albo nawet Regentem Januszem I... I nikt nic na to nie może. I to nie tylko będzie DEMOKRACJA jak się patrzy - jeśli się łaskawie obwoła, znaczy - ale nawet coś lepszego: HIPER-DEMOKRACJA, demokracja do n-tej potęgi... (Gdzie n liczbą naturalną.)
Natomiast jakby ktoś miał coś naprzeciw, to będzie gwałt na demokracji, że aż niebiosa się w Brukseli zatrzęsą. Bloody genialne! Tylko że niestety w Tymkraju jak ktoś coś genialnie wymyśli, to zaraz inni skaczą mu do gardła i wciągają z powrotem do tego tam kotła ze smołą. I diabły nie mają całkiem nic do roboty. Co za... Ech, nie mam na to słów!
triarius
P.S. 1 Spełniłem swój obywatelski (!) obowiązek i teraz lecę dalej patrzyć. (Byle tylko im się te obstrukcje za bardzo nie przeciągnęły, w sensie chronologii, bo ja mam dzisiaj trening.) Jeszcze tylko wykrzyknę: Niech żyją Platfąsy i zaprzyjaźnione stacje. (Ta druga też.) Swoją drogą, jeśli w tych stacjach te dwie demonstracje wyglądają ilościowo podobnie, to jak to musi wyglądać w rzeczywistości?
Jednak z drugiej strony - im więcej tych tam brzydkich, moherowych demonstrantów, tym bardziej oni faszyści... Zaczynam mieć już dość tej całej polityki, człek się w tym nigdy nie połapie. Ale zaraz... Może te oporniki na to właśnie pomagają?! Potem to rozgryzę, na razie idę oglądać.
P.S. 2 Dziki kraj! W cywilizowanym byłoby "Kumbaya my Lord, kumbaya!", a potem tru-tu-tu-tu tru-tu-tu-tu tru-tu-tu-tu tru-tu-tu... Na stutysięczny chór dziecięcy w błękitnych kapotkach z dwunastoma gwiazdkami i stosownie ogromną orkiestrę. Wszyscy się trzymają za ręce, pląsając wokół tow. Rzeplińskiego... Mogło być tak pięknie!
wtorek, listopada 24, 2015
Rozmyślania na mrozie i w ciepełku
Nie wiem jak z tym u was, ale ja ciągle dostaję reklamy genialnych, gwarantowanych i niezawodnych systemów gry na Forex, albo innych opcjach. Kiedyś się tym faktycznie nieco bawiłem i jakieś tam korzyści intelektualne z tego wyniosłem, choć z zarabianiem było znacznie gorzej, bo, jak już dawno zauważyli adekwatni starozakonni, "giełda pieści tych, którzy jej nie potrzebują, a szybkich abcugach wykańcza wszystkich innych". (Cytat w dużym przybliżeniu i z pamięci. W każdym razie nie ma w tym żadnego "anty", wręcz przeciwnie!) Tak jak banki zresztą. (Albo kobiety.)
Jedna z tych intelektualnych korzyści jest taka, że mogę napisać co następuje... Ze spekulacjami na opcjach jest słodko, bo tam jest z reguły nieprawdopodobna dźwignia finansowa, czyli: "Za jednego dolara możesz zarobić 10 tysięcy, ach!"
Co oczywiście jest skwapliwie wykorzystywane przez naganiaczy, tyle że przemilczają oni zazwyczaj drugą stronę medalu, czyli to, że ryzyko jest - bo i musi w takiej sytuacji być, jako że za darmo nikt nam przecież nic nie da! - ogromne. 10 tysięcy za dolara, zgoda, ale także przecież w odniesieniu do strat, a w większości przypadków stracisz, i dochodzą prowizje za każdą transakcję. Bo tu nie mnożnik działa, w tę stronę znaczy, tylko prawdopodobieństwo wygranej jest malutkie.
Opcja, gdyby ktoś dotąd nie wiedział, to rodzaj zakładu. Na przykład kupuję opcję na akcje firmy CośtamUnlimited, opiewającą na to, że te akcje nie spadną w określonym czasie poniżej pewnego poziomu. Jak nie spadną, to zarabiam. Z drugiej strony jest jakiś inny cwaniak, który mi tę opcję sprzedaje - czyli jeśli spadną, to on zarabia, czyli ja płacę. (I to nie jest fajne.)
W zasadzie nie jest wam ta wiedza jak to działa do niczego konkretnego potrzebna - starczyłoby powiedzieć jak tam się rozkłada ryzyko - ale bawiąc uczyć, ucząc bawiąc, kaganek oświaty i co wam szkodzi się dowiedzieć? (A mi pochwalić, że wiem, choć po prawdzie to pamiętam to już nieco mgliście. Zresztą do opcji nigdy w realu nie doszedłem, góra kontrakty terminowe na WIG20. Gdzie dodatkową atrakcją są potencjalnie nieograniczone straty.)
Opcje to dość skomplikowana sprawa, ale cholernie kuszą różnych chciwców, a są ponoć i tacy, co na nich regularnie zarabiają, ale to wąziutka elita, wiedząca co robi i od razu mająca za co spekulować, oraz na życie, bo to absolutna podstawa... Czemu aż tak kuszą? Z powodu tej dźwigni oczywiście, to raz, a dwa, że b. łatwo jest znaleźć taką transakcję na opcjach, że się zarabia niemal za każdym razem. Jednak zarabia się tylko trochę, a raz na jakiś czas się jednak traci - i wtedy ta strata naprawdę bywa ogromna, skutkiem czego niewielu przygodnych napaleńców jest na dłuższą metę z opcjami do przodu. Prędzej czy później, każdy taki boleśnie się na tym sparzy.
Dlaczego o tym piszę? A dlatego, że te naloty na Państwo Islamskie cholernie mi przypominają takie spekulacje na opcjach. Latamy, bombardujemy, kosztuje, ale lemingi i tak się cieszą, choć płacą, coś tam może zniszczymy, potem wszyscy wracają bezpiecznie na podwieczorek... Aż w końcu jakiś samolot ulegnie awarii, albo zostanie zestrzelony, pilot znajdzie się w rękach owych egzotycznych brutali, oni mu mówią: "ty nas bracie paliłeś z nieba, no to my teraz..." Nie żeby to było specjalnie wesołe, ale c'est la vie, jak mawiają hrabiowie i absolwenci odpowiednich kursów językowych.
Jeden raz to jeszcze nic poważnie nie zmieni, ale kilka? Trzeba będzie znowu wymyślić coś nowego, co by zajęło i zabawiło lemingi. Ciężkie jest życie polityka!
* * *
Tak sobie szedłem, zimno było jak cholera, i sobie myślałem nad tym, czy był już kiedyś w historii przykład takiej horrendalnej głupoty, alternatywnie agenturalności w połączeniu ze zdradą, jak to obecne zaproszenie "uchodźców" do Europy... I nie potrafiłem sobie nic takiego przypomnieć. Oczywiście - wydarzenia prowadzące do bitwy pod Adrianopolem (378 A.D.), czyli zezwolenie Gotom dręczonych przez Hunów na przekroczenie Dunaju i osiedlenie się na terenie Cesarstwa, to bliska analogia, skutek też zapewne będzie podobny, choć, jak podejrzewam, sporo radykalniejszy, ale jednak tamto aż tak durne absolutnie nie było.
Tak sobie tę historię przypominałem, cały czas marznąc, aż nagle rozświetliło mi się pod czaszką i rozgrzała mnie (nieco) taka oto myśl... Kiedyś, parę lat temu, trochę wprawdzie tak od niechcenia, porównałem tu wprowadzenie przez Sullę prawa o karze za obrazę majestatu do obecnie nam panujących praw o "umiłowaniu dóbr osobistych", czy jak to tam brzmi. Oczywiście Sulla to nie to samo co miłościwie nam obecnie panująca elita, ale też spenglerystyczny paralellizm (bo o nim tu przecież mówimy!) to nie jest, wbrew niektórym opiniom, jakaś ścisła numerologia, i ten parallelizm jest taki nieco luźny, można by rzec (a nawet by się powinno) "organiczny".
W końcu taki np. jeleń zaczyna się móc rozmnażać w takim to a takim wieku - ale nie co do dnia przecie... Tak samo nie od rzeczy będzie przypuścić, że każda Cywilizacja (jeśli oczywiście dożyje) najpierw tworzy wielkie imperium, podbijając czy "cywilizując" masy innych ludów, potem, w pewnym momencie, rządzaca nim, biurokratyczna już w sumie, elita zabezpiecza się przed chamstwem proli legalnymi środkami, w pewnym momencie spotyka je pierwsza dotkliwa a niespodziewana klęska z ręki tych podbitych czy "ucywilizowanych" (ale niestety, jak się nagle okazało, nie dość) ludów, a po jakimś czasie granice imperium zaczynają pękać... I to wszystko raczej w tej właśnie kolejności.
Na łono Abrahama nasz jeleń też się około pewnego wieku sam z siebie przenosi, ale nie co do godziny, nawet jeśli go wcześniej wilcy nie zjedzą... (Faktem jednak jest, że to się może zdarzyć tylko w jakimś wyjątkowo humanitarnym i wegeteriańskim ZOO. Żeby nie zjedli znaczy.) W każdym razie te przepisy o "dobrach osobistych" to Sulla, a więc lata '80 przed Chrystusem, tak? Masakra zaś trzech legionów Varusa w Lesie Teutoburskim to rok 9 po Chrystusie - i to śmy tu sobie przyrównali do zamachu na WTC, co po prawdzie nie jest niczym specjalnie błyskotliwym, bo samo się narzuca i inni też na to wpadali.
Nie wiem dokładnie kiedy weszły w życie prawa o "dobrach osobistych", ale zapewne było to mniej niż 90 lat przed WTC. Dlaczego "prawa osobiste" mają być "obrazą majestatu", spyta ktoś? No bo przecież, powiedzmy sobie otwarcie - zwykłego Kowalskiego, Duponta czy Browna to one za bardzo, te prawa, bronić nawet nie potrzebują - choć niechby taki spróbował publikować gdzieś autobiograficzne wspomnienia, jak to oddane pod jego opiekę dzieci radośnie rozpinają mu rozporek i się bawią jego zawartością!
Takiemu Cohn-Benditowi było wolno i złego słowa nikt mu nie powiedział, ale to wojewoda, a nie byle kto. Właściwe geny i niepodważalny autorytet moralny - ot co! Bo też tego właśnie potrzeba, żeby się za nami prawo o obrazie majestatu... O "dobrach osobistych", chciałem rzec, ujęło. (I tak ma być, durne prole, a teraz do roboty, bo będzie eutanazja!)
No dobra, teraz zatem mamy ten Adrianopol, cośmy go na początku przywołali... W oryginale to był rok 376 po Chrystusie, w naszej równoległej rzeczywistości rok 2015. Od 376 odejmujemy 9, otrzymujemy... 367, tak? Od 2015 odejmujemy... 2002 chyba, nie? Coś takiego. No i otrzymujemy 13. Historia zdaje się zatem naprawdę przepięknie przyspieszać (cośmy z Amalrykiem dawno już zresztą przewidzieli). Ponad 28 razy. W dodatku z przyspieszeniem, bo od (nowego) Sulli, czy raczej tej obrazy majestatu, do (nowego) Arminius(z)a szło jednak wolniej. Tak że, jeśli w tych rozważaniach (a przypominam, że było cholernie zimno!) coś w ogóle jest, to możemy jeszcze sporo w naszych indywidualnych żywotach przeżyć. (Albo też wręcz przeciwnie.)
* * *
We Francji stan wyjątkowy, który miał dotąd prawo trwać najwyżej 12 dni, będzie trwał trzy miesiące, bo tak z entuzjazmem i chyba jedno-nawet-głośnie uchwaliła tamtejsza demokracja. Na pohybel terrorystom! Ciekaw jestem jak teraz często będzie tam jakiś inny stan od wyjątkowego, skoro wystarczy raz na trzy miesiące coś tam znaleźć, coś tam podsłuchać (kto to sprawdzi?)... Sami zresztą rozumiecie.
W każdym razie leming się cieszy, a politycy mają wreszcie święty spokój. Z opozycją przede wszystkim, choć może to i terrorystom życie uprzykrzy, kto wie? A zresztą co tak naprawdę politykom przeszkadzają ci terroryści? Że się czasem trzeba ewakuować z meczyku? A co to za przyjemność oglądać jakiś głupi meczyk z Merkelą (alternatywnie z Hollandem), na oczach stada proli, a do tego wcale nie być w centrum zainteresowania!?
Tej niepopularnej... (No bo jak być popularnym wyglądając i zachowując się jak Hollande? Nawet we Francji?) władzy nic milszego nie mogło po prostu spaść z nieba. Żadnych @#$% demonstracji! Nie tylko FN nie może teraz łazić po ulicach i bruździć, ale nawet nie uda się oszołomom sprawdzić ilu to francuskich muzułmanów zadało sobie tym razem trud wyjścia na ulicę i zademonstrowania niechęci wobec terroryzmu, radykalnego islamizmu i czego tam jeszcze.
Piękna sprawa! Gdybym miał nieco tylko więcej paranoidalnych skłonności, musiałbym uznać, że te Hollandy same to wszystko zrobiły. Na szczęście nie mam, ale też byłyby bardziej durne, niż są, gdyby nie skorzystały z takiego daru niebios.
triarius
Jedna z tych intelektualnych korzyści jest taka, że mogę napisać co następuje... Ze spekulacjami na opcjach jest słodko, bo tam jest z reguły nieprawdopodobna dźwignia finansowa, czyli: "Za jednego dolara możesz zarobić 10 tysięcy, ach!"
Co oczywiście jest skwapliwie wykorzystywane przez naganiaczy, tyle że przemilczają oni zazwyczaj drugą stronę medalu, czyli to, że ryzyko jest - bo i musi w takiej sytuacji być, jako że za darmo nikt nam przecież nic nie da! - ogromne. 10 tysięcy za dolara, zgoda, ale także przecież w odniesieniu do strat, a w większości przypadków stracisz, i dochodzą prowizje za każdą transakcję. Bo tu nie mnożnik działa, w tę stronę znaczy, tylko prawdopodobieństwo wygranej jest malutkie.
Opcja, gdyby ktoś dotąd nie wiedział, to rodzaj zakładu. Na przykład kupuję opcję na akcje firmy CośtamUnlimited, opiewającą na to, że te akcje nie spadną w określonym czasie poniżej pewnego poziomu. Jak nie spadną, to zarabiam. Z drugiej strony jest jakiś inny cwaniak, który mi tę opcję sprzedaje - czyli jeśli spadną, to on zarabia, czyli ja płacę. (I to nie jest fajne.)
W zasadzie nie jest wam ta wiedza jak to działa do niczego konkretnego potrzebna - starczyłoby powiedzieć jak tam się rozkłada ryzyko - ale bawiąc uczyć, ucząc bawiąc, kaganek oświaty i co wam szkodzi się dowiedzieć? (A mi pochwalić, że wiem, choć po prawdzie to pamiętam to już nieco mgliście. Zresztą do opcji nigdy w realu nie doszedłem, góra kontrakty terminowe na WIG20. Gdzie dodatkową atrakcją są potencjalnie nieograniczone straty.)
Opcje to dość skomplikowana sprawa, ale cholernie kuszą różnych chciwców, a są ponoć i tacy, co na nich regularnie zarabiają, ale to wąziutka elita, wiedząca co robi i od razu mająca za co spekulować, oraz na życie, bo to absolutna podstawa... Czemu aż tak kuszą? Z powodu tej dźwigni oczywiście, to raz, a dwa, że b. łatwo jest znaleźć taką transakcję na opcjach, że się zarabia niemal za każdym razem. Jednak zarabia się tylko trochę, a raz na jakiś czas się jednak traci - i wtedy ta strata naprawdę bywa ogromna, skutkiem czego niewielu przygodnych napaleńców jest na dłuższą metę z opcjami do przodu. Prędzej czy później, każdy taki boleśnie się na tym sparzy.
Dlaczego o tym piszę? A dlatego, że te naloty na Państwo Islamskie cholernie mi przypominają takie spekulacje na opcjach. Latamy, bombardujemy, kosztuje, ale lemingi i tak się cieszą, choć płacą, coś tam może zniszczymy, potem wszyscy wracają bezpiecznie na podwieczorek... Aż w końcu jakiś samolot ulegnie awarii, albo zostanie zestrzelony, pilot znajdzie się w rękach owych egzotycznych brutali, oni mu mówią: "ty nas bracie paliłeś z nieba, no to my teraz..." Nie żeby to było specjalnie wesołe, ale c'est la vie, jak mawiają hrabiowie i absolwenci odpowiednich kursów językowych.
Jeden raz to jeszcze nic poważnie nie zmieni, ale kilka? Trzeba będzie znowu wymyślić coś nowego, co by zajęło i zabawiło lemingi. Ciężkie jest życie polityka!
* * *
Tak sobie szedłem, zimno było jak cholera, i sobie myślałem nad tym, czy był już kiedyś w historii przykład takiej horrendalnej głupoty, alternatywnie agenturalności w połączeniu ze zdradą, jak to obecne zaproszenie "uchodźców" do Europy... I nie potrafiłem sobie nic takiego przypomnieć. Oczywiście - wydarzenia prowadzące do bitwy pod Adrianopolem (378 A.D.), czyli zezwolenie Gotom dręczonych przez Hunów na przekroczenie Dunaju i osiedlenie się na terenie Cesarstwa, to bliska analogia, skutek też zapewne będzie podobny, choć, jak podejrzewam, sporo radykalniejszy, ale jednak tamto aż tak durne absolutnie nie było.
Tak sobie tę historię przypominałem, cały czas marznąc, aż nagle rozświetliło mi się pod czaszką i rozgrzała mnie (nieco) taka oto myśl... Kiedyś, parę lat temu, trochę wprawdzie tak od niechcenia, porównałem tu wprowadzenie przez Sullę prawa o karze za obrazę majestatu do obecnie nam panujących praw o "umiłowaniu dóbr osobistych", czy jak to tam brzmi. Oczywiście Sulla to nie to samo co miłościwie nam obecnie panująca elita, ale też spenglerystyczny paralellizm (bo o nim tu przecież mówimy!) to nie jest, wbrew niektórym opiniom, jakaś ścisła numerologia, i ten parallelizm jest taki nieco luźny, można by rzec (a nawet by się powinno) "organiczny".
W końcu taki np. jeleń zaczyna się móc rozmnażać w takim to a takim wieku - ale nie co do dnia przecie... Tak samo nie od rzeczy będzie przypuścić, że każda Cywilizacja (jeśli oczywiście dożyje) najpierw tworzy wielkie imperium, podbijając czy "cywilizując" masy innych ludów, potem, w pewnym momencie, rządzaca nim, biurokratyczna już w sumie, elita zabezpiecza się przed chamstwem proli legalnymi środkami, w pewnym momencie spotyka je pierwsza dotkliwa a niespodziewana klęska z ręki tych podbitych czy "ucywilizowanych" (ale niestety, jak się nagle okazało, nie dość) ludów, a po jakimś czasie granice imperium zaczynają pękać... I to wszystko raczej w tej właśnie kolejności.
Na łono Abrahama nasz jeleń też się około pewnego wieku sam z siebie przenosi, ale nie co do godziny, nawet jeśli go wcześniej wilcy nie zjedzą... (Faktem jednak jest, że to się może zdarzyć tylko w jakimś wyjątkowo humanitarnym i wegeteriańskim ZOO. Żeby nie zjedli znaczy.) W każdym razie te przepisy o "dobrach osobistych" to Sulla, a więc lata '80 przed Chrystusem, tak? Masakra zaś trzech legionów Varusa w Lesie Teutoburskim to rok 9 po Chrystusie - i to śmy tu sobie przyrównali do zamachu na WTC, co po prawdzie nie jest niczym specjalnie błyskotliwym, bo samo się narzuca i inni też na to wpadali.
Nie wiem dokładnie kiedy weszły w życie prawa o "dobrach osobistych", ale zapewne było to mniej niż 90 lat przed WTC. Dlaczego "prawa osobiste" mają być "obrazą majestatu", spyta ktoś? No bo przecież, powiedzmy sobie otwarcie - zwykłego Kowalskiego, Duponta czy Browna to one za bardzo, te prawa, bronić nawet nie potrzebują - choć niechby taki spróbował publikować gdzieś autobiograficzne wspomnienia, jak to oddane pod jego opiekę dzieci radośnie rozpinają mu rozporek i się bawią jego zawartością!
Takiemu Cohn-Benditowi było wolno i złego słowa nikt mu nie powiedział, ale to wojewoda, a nie byle kto. Właściwe geny i niepodważalny autorytet moralny - ot co! Bo też tego właśnie potrzeba, żeby się za nami prawo o obrazie majestatu... O "dobrach osobistych", chciałem rzec, ujęło. (I tak ma być, durne prole, a teraz do roboty, bo będzie eutanazja!)
No dobra, teraz zatem mamy ten Adrianopol, cośmy go na początku przywołali... W oryginale to był rok 376 po Chrystusie, w naszej równoległej rzeczywistości rok 2015. Od 376 odejmujemy 9, otrzymujemy... 367, tak? Od 2015 odejmujemy... 2002 chyba, nie? Coś takiego. No i otrzymujemy 13. Historia zdaje się zatem naprawdę przepięknie przyspieszać (cośmy z Amalrykiem dawno już zresztą przewidzieli). Ponad 28 razy. W dodatku z przyspieszeniem, bo od (nowego) Sulli, czy raczej tej obrazy majestatu, do (nowego) Arminius(z)a szło jednak wolniej. Tak że, jeśli w tych rozważaniach (a przypominam, że było cholernie zimno!) coś w ogóle jest, to możemy jeszcze sporo w naszych indywidualnych żywotach przeżyć. (Albo też wręcz przeciwnie.)
* * *
We Francji stan wyjątkowy, który miał dotąd prawo trwać najwyżej 12 dni, będzie trwał trzy miesiące, bo tak z entuzjazmem i chyba jedno-nawet-głośnie uchwaliła tamtejsza demokracja. Na pohybel terrorystom! Ciekaw jestem jak teraz często będzie tam jakiś inny stan od wyjątkowego, skoro wystarczy raz na trzy miesiące coś tam znaleźć, coś tam podsłuchać (kto to sprawdzi?)... Sami zresztą rozumiecie.
W każdym razie leming się cieszy, a politycy mają wreszcie święty spokój. Z opozycją przede wszystkim, choć może to i terrorystom życie uprzykrzy, kto wie? A zresztą co tak naprawdę politykom przeszkadzają ci terroryści? Że się czasem trzeba ewakuować z meczyku? A co to za przyjemność oglądać jakiś głupi meczyk z Merkelą (alternatywnie z Hollandem), na oczach stada proli, a do tego wcale nie być w centrum zainteresowania!?
Tej niepopularnej... (No bo jak być popularnym wyglądając i zachowując się jak Hollande? Nawet we Francji?) władzy nic milszego nie mogło po prostu spaść z nieba. Żadnych @#$% demonstracji! Nie tylko FN nie może teraz łazić po ulicach i bruździć, ale nawet nie uda się oszołomom sprawdzić ilu to francuskich muzułmanów zadało sobie tym razem trud wyjścia na ulicę i zademonstrowania niechęci wobec terroryzmu, radykalnego islamizmu i czego tam jeszcze.
Piękna sprawa! Gdybym miał nieco tylko więcej paranoidalnych skłonności, musiałbym uznać, że te Hollandy same to wszystko zrobiły. Na szczęście nie mam, ale też byłyby bardziej durne, niż są, gdyby nie skorzystały z takiego daru niebios.
triarius
czwartek, listopada 19, 2015
Wybierzmy Ameryce Prezydenta
Clintonowa jest oczywiście koszmarna, nawet jakiejś sympatyczniejszej mimiki nie zdołali jej ci wszyscy przepłacani spece od piaru nauczyć i babsko odrzuca po prostu swoją obłudną gębą, jednak po drugiej stronie też nie widzę tego całkiem różowo. Najpopularniejszy tam dotychczas jest Donald Trump, na którego temat narzuca się od razu nabolała (ach, ten cudny język mojej młodości!) i wołająca o naukową opinię jakiegoś certyfikowanego gremium kwestia: "Azaliż lepszy jest tupecik wyglądający na prawdziwe włosy, czy też prawdziwe włosy wyglądające jak tupecik?"
A tak bardziej serio (bo Trump to nie jest jednak całkiem poważna sprawa), największy problem wszystkich praktycznie republikańskich polityków w Stanach to musi być jeszcze większy, niż u tych drugich SYJONIZM. Jeśli na tazwa może się komuś wydać dziwna lub przesadna w tym kontekście, to niech mi łaskawie powie, jak inaczej można określić ślepą, namiętną, fanatyczną, w wielu przypadkach opartą na mętno-ponurych eschatologicznych przepowiedniach (!) miłość do Izraela? (Choć nie można tu też oczywiście pomijać siły nacisku adekwatnego lobby.)
Popieraną czynami, nie że jakaś platoniczna, i to jak! Kiedyś, z tego co wiem, nawet Żyd nie musiał koniecznie być syjonistą, a dzisiaj każdy musi, z amerykańskimi prezydentami na czele. (Tutaj nawet Obama, nie będący Republikaninem, ma u mnie plus, bo z tym jednym akurat jednym nie przesadza.)
Niby ich sprawa, kogo uwielbiają, ale powiedzmy sobie otwarcie - ta, dość w istocie śliska z etycznego punktu widzenia, a najostrożniej już mówiąc niejednoznaczna, i na dłuższą metę ewidentnie przegrana sprawa (zresztą akurat zgodnie ze wspomnianą tu sekciarską eschatologią), będzie Amerykę kosztować (i nie mówię tylko o $$) z każdym rokiem więcej, a przy okazji także jej sojuszników. No i ja bym wolał, żeby Polskę to zbyt wiele nie kosztowało, optymalnie żeby nie kosztowało nic - tylko jakoś mi trudno w tej sprawie o optymizm.
Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że Amerykanie nie mają już możliwości wyjścia z tej pułapki, bo ew. odstawienie Izraela od piersi oznaczałoby jego szybką klęskę, a co najmniej efektowną wojnę na Bliskim Wschodzie (i nie tylko Bliskim, bo Iran to już Wschód Środkowy), co z kolei byłoby odebrane jako ogromna, historyczna klęska Ameryki i dodałoby sił jej wrogom w sposób wprost niewyobrażalny, przede wszystkim ogromnie zwiększając szeregi aktywnych bojowników islamu. Polska jednak powinna się w to pakować tak mało, jak to tylko możliwe - najlepiej wcale.
US of A to wciąż jeszcze nie Putin, nie Państwo Islamskie, nawet nie Nasz Ukochany Sąsiad zza Zachodniej Miedzy... (Swoją drogą, jakim zerem trzeba być, żeby znosić na swoim czele takie coś, jak ta durna i nie wiadomo przez kogo sterowana komsomołka bez szyi... A nie, sorry! Polacy znosili Tuska i Kopaczową.) Jednak powodów do orgazmu na ich temat dostrzegam z każdym dniem mniej. I pomysleć, że pół dotychczasowego życia, a nawet więcej, spędziłem jako fanatyczny tego kraju miłośnik, nie mówiąc już o tym, że w latach licealnych kombinowałem jak się z PRLu wydostać - nie po to, żeby se kupić fajną brykę i pić Coca-Colę (której zresztą nie znoszę), tylko żeby walczyć w Wietnamie.
(A z czego, myślicie, tak fajnie się nauczyłem się angielskiego?) Żeby zaś coś na koniec na pozytywną nutę ("hopsasa", swoją drogą, wiecie, że to, jak i "dana dana", to ponoć resztki prasłowiańskich religijnych hymnów?), to powiem wam, że mnie się tam najbardziej z tych kandydatów podoba Ben Carson. Na podstawie wywiadu z nim, który słyszałem, plus różnych tam wypowiedzi, życiorysu, wyglądu (tak, koloru też!). Nic z tego nie wynika, bo ja tam przecież nie głosuję, ale mówię i niech się teraz Gazownie tego świata głowią, jak mnie wrobić w rasizm!
Żeśmy se pogadali na wzgl. aktualne tematy i tyle naszego. Do następnego! (Albo i nie.)
triarius
P.S. Powiedzcie mi cui bono, bo mam ci ja w głowie parę naprawdę głębokich, składnych i nabrzmiałych aktualnością tekstów, ale to masa roboty z klepaniem a zapotrzebowania nie dostrzegam. Zresztą, powiedzmy to sobie otwarcie: macie tu lektury na całe lata - mówię o rzeczach poważnych, bez tych wszystkich dowcipasów, com się nimi zabawiał, do tego macie Ardreya, także nieco po polsku, com go przetłumaczył, macie Spenglera w sieci, plus sporo innych cennych rzeczy. Na razie to ja, mimo lenistwa i innych brzydkich cech, jestem do przodu i mogę ew. spocząć na przysłowiowych laurach. Jak wszystko przeczytacie, przemyślicie i przedyskutujecie z krewnymi i znajomymi (Królika), to się zgłoście i pogadamy o dalszym ciągu!
A tak bardziej serio (bo Trump to nie jest jednak całkiem poważna sprawa), największy problem wszystkich praktycznie republikańskich polityków w Stanach to musi być jeszcze większy, niż u tych drugich SYJONIZM. Jeśli na tazwa może się komuś wydać dziwna lub przesadna w tym kontekście, to niech mi łaskawie powie, jak inaczej można określić ślepą, namiętną, fanatyczną, w wielu przypadkach opartą na mętno-ponurych eschatologicznych przepowiedniach (!) miłość do Izraela? (Choć nie można tu też oczywiście pomijać siły nacisku adekwatnego lobby.)
Popieraną czynami, nie że jakaś platoniczna, i to jak! Kiedyś, z tego co wiem, nawet Żyd nie musiał koniecznie być syjonistą, a dzisiaj każdy musi, z amerykańskimi prezydentami na czele. (Tutaj nawet Obama, nie będący Republikaninem, ma u mnie plus, bo z tym jednym akurat jednym nie przesadza.)
Niby ich sprawa, kogo uwielbiają, ale powiedzmy sobie otwarcie - ta, dość w istocie śliska z etycznego punktu widzenia, a najostrożniej już mówiąc niejednoznaczna, i na dłuższą metę ewidentnie przegrana sprawa (zresztą akurat zgodnie ze wspomnianą tu sekciarską eschatologią), będzie Amerykę kosztować (i nie mówię tylko o $$) z każdym rokiem więcej, a przy okazji także jej sojuszników. No i ja bym wolał, żeby Polskę to zbyt wiele nie kosztowało, optymalnie żeby nie kosztowało nic - tylko jakoś mi trudno w tej sprawie o optymizm.
Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że Amerykanie nie mają już możliwości wyjścia z tej pułapki, bo ew. odstawienie Izraela od piersi oznaczałoby jego szybką klęskę, a co najmniej efektowną wojnę na Bliskim Wschodzie (i nie tylko Bliskim, bo Iran to już Wschód Środkowy), co z kolei byłoby odebrane jako ogromna, historyczna klęska Ameryki i dodałoby sił jej wrogom w sposób wprost niewyobrażalny, przede wszystkim ogromnie zwiększając szeregi aktywnych bojowników islamu. Polska jednak powinna się w to pakować tak mało, jak to tylko możliwe - najlepiej wcale.
US of A to wciąż jeszcze nie Putin, nie Państwo Islamskie, nawet nie Nasz Ukochany Sąsiad zza Zachodniej Miedzy... (Swoją drogą, jakim zerem trzeba być, żeby znosić na swoim czele takie coś, jak ta durna i nie wiadomo przez kogo sterowana komsomołka bez szyi... A nie, sorry! Polacy znosili Tuska i Kopaczową.) Jednak powodów do orgazmu na ich temat dostrzegam z każdym dniem mniej. I pomysleć, że pół dotychczasowego życia, a nawet więcej, spędziłem jako fanatyczny tego kraju miłośnik, nie mówiąc już o tym, że w latach licealnych kombinowałem jak się z PRLu wydostać - nie po to, żeby se kupić fajną brykę i pić Coca-Colę (której zresztą nie znoszę), tylko żeby walczyć w Wietnamie.
(A z czego, myślicie, tak fajnie się nauczyłem się angielskiego?) Żeby zaś coś na koniec na pozytywną nutę ("hopsasa", swoją drogą, wiecie, że to, jak i "dana dana", to ponoć resztki prasłowiańskich religijnych hymnów?), to powiem wam, że mnie się tam najbardziej z tych kandydatów podoba Ben Carson. Na podstawie wywiadu z nim, który słyszałem, plus różnych tam wypowiedzi, życiorysu, wyglądu (tak, koloru też!). Nic z tego nie wynika, bo ja tam przecież nie głosuję, ale mówię i niech się teraz Gazownie tego świata głowią, jak mnie wrobić w rasizm!
Żeśmy se pogadali na wzgl. aktualne tematy i tyle naszego. Do następnego! (Albo i nie.)
triarius
P.S. Powiedzcie mi cui bono, bo mam ci ja w głowie parę naprawdę głębokich, składnych i nabrzmiałych aktualnością tekstów, ale to masa roboty z klepaniem a zapotrzebowania nie dostrzegam. Zresztą, powiedzmy to sobie otwarcie: macie tu lektury na całe lata - mówię o rzeczach poważnych, bez tych wszystkich dowcipasów, com się nimi zabawiał, do tego macie Ardreya, także nieco po polsku, com go przetłumaczył, macie Spenglera w sieci, plus sporo innych cennych rzeczy. Na razie to ja, mimo lenistwa i innych brzydkich cech, jestem do przodu i mogę ew. spocząć na przysłowiowych laurach. Jak wszystko przeczytacie, przemyślicie i przedyskutujecie z krewnymi i znajomymi (Królika), to się zgłoście i pogadamy o dalszym ciągu!
niedziela, listopada 15, 2015
Na marginesie ostatnich wydarzeń
Rzucę tu nieco moich osobistych refleksji na hiper-aktualne tematy. Być może będzie tego nawet parę odcinków
* * * * *
Zaganianie zabłąkanych lemingów z powrotem do zagrody odbywało się już na wielką skalę 10 miesięcy temu, kiedy wszyscy byli Charlie, a ojroprominenci, złączeni braterskim uścisku, maszerowali na czele ojrolemingów, z tym, że od prominentów do lemingów, jak to udało się komuś sfotografować, było tak z poł kilometra, plus gruba warstwa goryli.
To jednak, co widzę teraz na zachodnich telewizjach, przekracza tamtą skalę i to sporo. Łącznie z BBC i CNN, nie tylko te ojro-francuskojęzyczne, całkiem jakby ktoś to koordynował. Oczywiście "nie łączyć terrorystów z uchodźcami", jedność Francuzów, jedność z Francuzami, Pejs... chciałem powiedzieć Fejs... buki... Tweetery... No i sztandarowe: "zwalczajmy ekstremizmy po obu stronach", bo jakby można bez tego!
Niby nic aż tak dziwnego, żeby zaraz robić z tego wpis, ale przyszła mi do głowy taka oto myśl... Do Bożego Narodzenia, czy jak tam oni to teraz w postępowych kręgach określają, nie aż tak wiele czasu, i oni chyba będą próbowali dociągnąć to do tego święta, wykorzystać tę fajną martyrologię do zaćmienia męki Chrystusa, stworzyć nową świecką, a przecie tak nabrzmiałą para-religijnymi treściami (Istota Najwyższa Robespierre'a może się schować!), tradycję.
Tak mi to przyszło do głowy, zobaczymy czy zgadłem, to raz, i jak im się uda, to dwa. A tak zupełnie nawiasem, to powiem, że gdybym miał większe skłonności do paranoicznych teorii, choćby takie jak np. no ten... (chyba wiadomo), to bym naprawdę zaczął podejrzewać, że oni to sami wszystko robią, te Hollandy, Merkele i reszta - właśnie po to by zręcznie zaganiać zbłąkane lemingi z powrotem do zagrody, tworzyć nowe świeckie (a przecież...) tradycje i się jeszcze nieco dodatkowo podlansować.
Na szczęście (dla Hollandów i Merkeli) nie mam takich skłonności, a przede wszystkim sądzę, że to jednak sporo by przekraczało ich możliwości. Zaganianie lemingów, wyprowadzanie kur na siku - to mniej więcej ten poziom, który im pasuje. Choć faktem jest, iż niedługo po zamachu na Charliego wyczytałem gdzieś w sieci, że chyba z 27% młodych we Francji jest przekonana, iż to wszystko od początku do końca ściema. Tak że będzie jeszcze wesoło, kochane ludzie, i to jak!
Swoją drogą super był ten pajac z fortepianem, wygrywający smętny i wyjątkowo wprost, nawet jak na tego komucha, komuszy kawałek Lennona! O nich naprawdę nie da się powiedzieć, że poczucie smaku w jakikolwiek sposób ich ogranicza! Albo poczucie własnej śmieszności. To też, trzeba przyznać, pewnego rodzaju siła, pewnego rodzaju pozbycie się krępujących przesądów, w tym jest'...
W sam raz na miarę dogorywającej Cywilizacji, w dodatku takiej, która za nic nie chce być zapamiętana, jako coś potężnego i wspaniałego, jak choćby Rzym. Wszyscy realizujemy marzenie Blumsztajna: "Chcemy cioty, a nie mężczyzn", tylko jedni bardziej, a inni mniej gorliwie. A potem się dziwią, że tylu woli Państwo Islamskie. Co tu dużo gadać - dno!
triarius
P.S. Miałem jakieś takie fajne Post Scriptum do napisania, alem zapomniał co to miało być. Może i dobrze, wobec tej orgii com ją wam, ludzie, zafundowałem ostatnio. Nespa?
* * * * *
Zaganianie zabłąkanych lemingów z powrotem do zagrody odbywało się już na wielką skalę 10 miesięcy temu, kiedy wszyscy byli Charlie, a ojroprominenci, złączeni braterskim uścisku, maszerowali na czele ojrolemingów, z tym, że od prominentów do lemingów, jak to udało się komuś sfotografować, było tak z poł kilometra, plus gruba warstwa goryli.
To jednak, co widzę teraz na zachodnich telewizjach, przekracza tamtą skalę i to sporo. Łącznie z BBC i CNN, nie tylko te ojro-francuskojęzyczne, całkiem jakby ktoś to koordynował. Oczywiście "nie łączyć terrorystów z uchodźcami", jedność Francuzów, jedność z Francuzami, Pejs... chciałem powiedzieć Fejs... buki... Tweetery... No i sztandarowe: "zwalczajmy ekstremizmy po obu stronach", bo jakby można bez tego!
Niby nic aż tak dziwnego, żeby zaraz robić z tego wpis, ale przyszła mi do głowy taka oto myśl... Do Bożego Narodzenia, czy jak tam oni to teraz w postępowych kręgach określają, nie aż tak wiele czasu, i oni chyba będą próbowali dociągnąć to do tego święta, wykorzystać tę fajną martyrologię do zaćmienia męki Chrystusa, stworzyć nową świecką, a przecie tak nabrzmiałą para-religijnymi treściami (Istota Najwyższa Robespierre'a może się schować!), tradycję.
Tak mi to przyszło do głowy, zobaczymy czy zgadłem, to raz, i jak im się uda, to dwa. A tak zupełnie nawiasem, to powiem, że gdybym miał większe skłonności do paranoicznych teorii, choćby takie jak np. no ten... (chyba wiadomo), to bym naprawdę zaczął podejrzewać, że oni to sami wszystko robią, te Hollandy, Merkele i reszta - właśnie po to by zręcznie zaganiać zbłąkane lemingi z powrotem do zagrody, tworzyć nowe świeckie (a przecież...) tradycje i się jeszcze nieco dodatkowo podlansować.
Na szczęście (dla Hollandów i Merkeli) nie mam takich skłonności, a przede wszystkim sądzę, że to jednak sporo by przekraczało ich możliwości. Zaganianie lemingów, wyprowadzanie kur na siku - to mniej więcej ten poziom, który im pasuje. Choć faktem jest, iż niedługo po zamachu na Charliego wyczytałem gdzieś w sieci, że chyba z 27% młodych we Francji jest przekonana, iż to wszystko od początku do końca ściema. Tak że będzie jeszcze wesoło, kochane ludzie, i to jak!
Swoją drogą super był ten pajac z fortepianem, wygrywający smętny i wyjątkowo wprost, nawet jak na tego komucha, komuszy kawałek Lennona! O nich naprawdę nie da się powiedzieć, że poczucie smaku w jakikolwiek sposób ich ogranicza! Albo poczucie własnej śmieszności. To też, trzeba przyznać, pewnego rodzaju siła, pewnego rodzaju pozbycie się krępujących przesądów, w tym jest'...
W sam raz na miarę dogorywającej Cywilizacji, w dodatku takiej, która za nic nie chce być zapamiętana, jako coś potężnego i wspaniałego, jak choćby Rzym. Wszyscy realizujemy marzenie Blumsztajna: "Chcemy cioty, a nie mężczyzn", tylko jedni bardziej, a inni mniej gorliwie. A potem się dziwią, że tylu woli Państwo Islamskie. Co tu dużo gadać - dno!
triarius
P.S. Miałem jakieś takie fajne Post Scriptum do napisania, alem zapomniał co to miało być. Może i dobrze, wobec tej orgii com ją wam, ludzie, zafundowałem ostatnio. Nespa?
słowa kluczowe:
Boże Narodzenie,
Charlie Hebdo,
lemingi,
Merkele,
obrzędowość świecka,
ojroprominenci,
paranoiczne teorie,
świeckie tradycje,
zamach w Paryżu
sobota, listopada 14, 2015
Zagadka (listopad 2015)
Jak się nazywa jedyne zapewne we wszechświecie medium (podaj także adres internetowy), które nie musi się niczego na gwałt uczyć, kiedy coś gdzieś pierdolnie, nie musi nic na gwałt odkrywać, nie musi zmieniać narracji i wycofywać się raczkiem z poprzednich mądrości, które ma tło od lat pięknie w kolorkach namalowane i zagruntowane na kilometry w głąb, a na tym tle z grubsza naszkicowane wszystko, co się może jeszcze wydarzyć? Dla ułatwienia podam, że to blog.
Pokażcie mi co w miarę konkretnego potrafili kiedykolwiek z przyszłości przewidzieć czciciele Konecznego (że o Toynbeem litościwie nie wspomnę), Coryllus (mimo jego ewidentnych zalet) z całą swą wierną trzódką, współczesna prawica (?) w wersji "pospolita odmiana ogrodowa"... Nie mówiąc już o lewiźnie, z agenturą na czele, że już nazwisk nie będę przytaczał. I ktokolwiek inny zresztą. No? Umie ktoś podać jakikolwiek przykład?
Pytanie dodatkowe brzmi tak: w jaki to niezłomny oręż jest to medium, czyli ten blog, skoro już to ujawniliśmy, jest wyposażony, że taki... Well, bezkonkurencyjny - trzeba to chyba określić. No więc? (Chodzi o oręż INTELEKTUALNY, lewizno, donosiciele, służby, hiperkomputery Obamy i cała reszto. To na razie ponoć jeszcze wolno.)
Żal mi oczywiście tych ofiar, wcale nie wydaje mi się to wszystko wesołe, ale intelektualną satysfakcję mam chyba prawo mieć. A jeśli ktoś ma wątpliwości, albo chce się bliżej zapoznać z tym, co tu się przez te lata mówiło (ew. pomijając dowcipasy i natchnioną elokwencję na poboczne tematy, czego też tutaj niemało się znajdzie, mea culpa... a może nie culpa?), to, z całą wrodzoną skromnością, zachęcam do poczytania rzeczy sprzed tygodni, miesięcy i lat. Można też zapolemizować, czemu nie!
triarius
P.S. 1 A przy okazji - żegnaj Merkelo! (Nie żebyś była aż taka ważna, ale od czegoś w końcu musi się zacząć.)
P.S. 2 Chciałem napisać, że Kurak w tej proroczej kategorii nie startuje, więc do niego trudno mieć o brak proroczych talentów pretensję, ale wszedłem właśnie do niego i widzę, że jednak się wysilił i bredzi jak poplątany. Są i "kozie syny" i sugerowanie, że ci ludzie są od nas w jakiś sposób z urodzenia głupsi.
Obawiam się, drogie lemingi, droga "prawico" pospolita odmiana ogrodowa, drogie Kuraki, że oni, przy wszystkich swoich ewidentnych wadach i oczywiście przy tym, że są naszymi - a nie tylko Szczuk i Śród - śmiertelnymi wrogiami, są od obecnych ludzi Zachodu o wiele inteligentniejsi, mają w każdym razie działającą hierarchię intelektualną, dyscyplinę... Że o innych ich zaletach, a naszych wadach, nie wspomnę. No a swoje własne cele to oni realizują jak złoto, w odróżnieniu od nas na przykład. Ktoś ma inne zdanie?
Monteverdi bije - przynajmniej dla nas, i tak musi być - na łeb wszystko co i stworzyli, prawdziwy Katolicyzm (którego już praktycznie nie ma) bije na łeb Islam... To są nasze ziemie i nasza cywilizacja, i powinniśmy ich bronić bez żadnych absolutnie ograniczeń i wiązania sobie rąk... Ale brenzlowanie się łatwym optymizmem, że my cudne ptacy, a oni kozie syny, to idiotyzm i pedalstwo!
To nie nimi, a nami rządzą teraz Tuski, Merkele, Hollandy, Środy i Biedronie, a my to łykamy jak pelikany i prosimy o jeszcze. Oni też nie uparli się, żeby za wszelką cenę żyć wiecznie - mówimy o zwykłym ziemskim życiu, nie o zbawieniu wiecznym - żeby się potem potulnie, w imię szemranego "humanizmu", dawać w szpitalu likwidować zastrzykiem fenolu. I dawać likwidować swoich bliskich. Długo by jeszcze można. Nikt mi nie może zarzucić, że islam mi się podoba - bo choćby same te ich brody są obrzydliwe - ale brenzlować się też warto z sensem!
Więc radziłbym puknąć się w głowę, mocno, a kiedy przestanie boleć, zająć się jakimś czymś, co by mogło nas, i naszą cywilizację, z Polską na czele, obronić. Czyli coś z fizkulturą, kontaktami międzyludzkimi, walką w terenie miejskim... Lub ew. nauczyć się łaciny albo konktrapunktu - to też NASZE i PRZECIW NIM. Co do mnie, wolałbym być synem kozy, niż np. poddanym Tuska czy innej Środy.
Nienawidzisz wroga? Zadbaj o to, byś był w stanie go pokonać! Pokonałeś i nadal nienawidzisz? Zatańcz na jego grobie, przeleć jego żonę, córki i babcię. Ale opluwanie go na blogu, nie robiąc absolutnie nic, co by mogło zwiększyć twoje - nasze - szanse na zwycięstwo, to pedalstwo i tyle!
Zresztą, choć w tych pedalskich czasach mało kto o tym wie, wroga wcale nie trzeba koniecznie nienawidzić - wystarczy go zwalaczać, bo od tego właśnie jest wrogiem. Bez nienawiści i na miazgę. Tak jest najlepiej i najwznioślej. Nienawiść zatruwa, zawsze, podczas gdy walka daje siłę i uszlachetnia.
(A tak przy okazji, to można nie mieć do kogoś żadnych negatywnych uczuć i mimo to nie chcieć go w swoim wyrku, czy w swoim kraju. "Nic do gościa nie mam, życzę mu wszystkiego dobrego, ale z daleka." Oczywiście inaczej jest, jeśli ulegniemy moralnemu terrorowi lewizny, któremu większość ludzi już chyba dawno uległa, sądząc z bełkotu, który się z różnych stron rozlega.)
Choć można i z nienawiścią, skoro inaczej się nie da. W każdym razie generowanie w sobie na siłę pogardy wobec niebezpiecznego wroga jest durne, choćby dlatego, że pogarda ma się tendencję rozlewać na inne sprawy i zaraz zaczyna nam się wydawać, że wróg jest przecie słaby, a zwycięstwo z Boskiego wyroku nasze - ponieważ inaczej być po prostu nie może, więc nie musimy się nawet wysilać.
Podczas gdy naprawdę to byle Tusk, byle Kopacz, byle Merkel, wystarcza, by nas raz za razem upodlać. Itd. Więc wymysły rodem z targowiska, kiedy wróg akurat nie słyszy, i wmawianie sobie, że mamy z góry zwycięstwo, bośmy przecie cudne ptacy, a oni to dno, co widać gołym okiem, w niczym tu nie pomagą, a raczej przeciwnie.
P.S. 3 I oczywiście ŻADNYCH (NOWYCH) MUZUŁMANÓW W POLSCE! Unia niech sobie... Sami wiecie.
P.S. 4 Ale mamy Post Scripta! Chciałem króciutko i w miarę żartobliwie, ale się nie dało. Kurak mnie sprowokował i napisałem cały tekst w postaci Post Scriptów. Nie ma jak wynalazki literackie! (Nobel! Gdzie jest Nobel? Czy Nobel mnie słyszy?!)
Pokażcie mi co w miarę konkretnego potrafili kiedykolwiek z przyszłości przewidzieć czciciele Konecznego (że o Toynbeem litościwie nie wspomnę), Coryllus (mimo jego ewidentnych zalet) z całą swą wierną trzódką, współczesna prawica (?) w wersji "pospolita odmiana ogrodowa"... Nie mówiąc już o lewiźnie, z agenturą na czele, że już nazwisk nie będę przytaczał. I ktokolwiek inny zresztą. No? Umie ktoś podać jakikolwiek przykład?
Pytanie dodatkowe brzmi tak: w jaki to niezłomny oręż jest to medium, czyli ten blog, skoro już to ujawniliśmy, jest wyposażony, że taki... Well, bezkonkurencyjny - trzeba to chyba określić. No więc? (Chodzi o oręż INTELEKTUALNY, lewizno, donosiciele, służby, hiperkomputery Obamy i cała reszto. To na razie ponoć jeszcze wolno.)
Żal mi oczywiście tych ofiar, wcale nie wydaje mi się to wszystko wesołe, ale intelektualną satysfakcję mam chyba prawo mieć. A jeśli ktoś ma wątpliwości, albo chce się bliżej zapoznać z tym, co tu się przez te lata mówiło (ew. pomijając dowcipasy i natchnioną elokwencję na poboczne tematy, czego też tutaj niemało się znajdzie, mea culpa... a może nie culpa?), to, z całą wrodzoną skromnością, zachęcam do poczytania rzeczy sprzed tygodni, miesięcy i lat. Można też zapolemizować, czemu nie!
triarius
P.S. 1 A przy okazji - żegnaj Merkelo! (Nie żebyś była aż taka ważna, ale od czegoś w końcu musi się zacząć.)
P.S. 2 Chciałem napisać, że Kurak w tej proroczej kategorii nie startuje, więc do niego trudno mieć o brak proroczych talentów pretensję, ale wszedłem właśnie do niego i widzę, że jednak się wysilił i bredzi jak poplątany. Są i "kozie syny" i sugerowanie, że ci ludzie są od nas w jakiś sposób z urodzenia głupsi.
Obawiam się, drogie lemingi, droga "prawico" pospolita odmiana ogrodowa, drogie Kuraki, że oni, przy wszystkich swoich ewidentnych wadach i oczywiście przy tym, że są naszymi - a nie tylko Szczuk i Śród - śmiertelnymi wrogiami, są od obecnych ludzi Zachodu o wiele inteligentniejsi, mają w każdym razie działającą hierarchię intelektualną, dyscyplinę... Że o innych ich zaletach, a naszych wadach, nie wspomnę. No a swoje własne cele to oni realizują jak złoto, w odróżnieniu od nas na przykład. Ktoś ma inne zdanie?
Monteverdi bije - przynajmniej dla nas, i tak musi być - na łeb wszystko co i stworzyli, prawdziwy Katolicyzm (którego już praktycznie nie ma) bije na łeb Islam... To są nasze ziemie i nasza cywilizacja, i powinniśmy ich bronić bez żadnych absolutnie ograniczeń i wiązania sobie rąk... Ale brenzlowanie się łatwym optymizmem, że my cudne ptacy, a oni kozie syny, to idiotyzm i pedalstwo!
To nie nimi, a nami rządzą teraz Tuski, Merkele, Hollandy, Środy i Biedronie, a my to łykamy jak pelikany i prosimy o jeszcze. Oni też nie uparli się, żeby za wszelką cenę żyć wiecznie - mówimy o zwykłym ziemskim życiu, nie o zbawieniu wiecznym - żeby się potem potulnie, w imię szemranego "humanizmu", dawać w szpitalu likwidować zastrzykiem fenolu. I dawać likwidować swoich bliskich. Długo by jeszcze można. Nikt mi nie może zarzucić, że islam mi się podoba - bo choćby same te ich brody są obrzydliwe - ale brenzlować się też warto z sensem!
Więc radziłbym puknąć się w głowę, mocno, a kiedy przestanie boleć, zająć się jakimś czymś, co by mogło nas, i naszą cywilizację, z Polską na czele, obronić. Czyli coś z fizkulturą, kontaktami międzyludzkimi, walką w terenie miejskim... Lub ew. nauczyć się łaciny albo konktrapunktu - to też NASZE i PRZECIW NIM. Co do mnie, wolałbym być synem kozy, niż np. poddanym Tuska czy innej Środy.
Nienawidzisz wroga? Zadbaj o to, byś był w stanie go pokonać! Pokonałeś i nadal nienawidzisz? Zatańcz na jego grobie, przeleć jego żonę, córki i babcię. Ale opluwanie go na blogu, nie robiąc absolutnie nic, co by mogło zwiększyć twoje - nasze - szanse na zwycięstwo, to pedalstwo i tyle!
Zresztą, choć w tych pedalskich czasach mało kto o tym wie, wroga wcale nie trzeba koniecznie nienawidzić - wystarczy go zwalaczać, bo od tego właśnie jest wrogiem. Bez nienawiści i na miazgę. Tak jest najlepiej i najwznioślej. Nienawiść zatruwa, zawsze, podczas gdy walka daje siłę i uszlachetnia.
(A tak przy okazji, to można nie mieć do kogoś żadnych negatywnych uczuć i mimo to nie chcieć go w swoim wyrku, czy w swoim kraju. "Nic do gościa nie mam, życzę mu wszystkiego dobrego, ale z daleka." Oczywiście inaczej jest, jeśli ulegniemy moralnemu terrorowi lewizny, któremu większość ludzi już chyba dawno uległa, sądząc z bełkotu, który się z różnych stron rozlega.)
Choć można i z nienawiścią, skoro inaczej się nie da. W każdym razie generowanie w sobie na siłę pogardy wobec niebezpiecznego wroga jest durne, choćby dlatego, że pogarda ma się tendencję rozlewać na inne sprawy i zaraz zaczyna nam się wydawać, że wróg jest przecie słaby, a zwycięstwo z Boskiego wyroku nasze - ponieważ inaczej być po prostu nie może, więc nie musimy się nawet wysilać.
Podczas gdy naprawdę to byle Tusk, byle Kopacz, byle Merkel, wystarcza, by nas raz za razem upodlać. Itd. Więc wymysły rodem z targowiska, kiedy wróg akurat nie słyszy, i wmawianie sobie, że mamy z góry zwycięstwo, bośmy przecie cudne ptacy, a oni to dno, co widać gołym okiem, w niczym tu nie pomagą, a raczej przeciwnie.
P.S. 3 I oczywiście ŻADNYCH (NOWYCH) MUZUŁMANÓW W POLSCE! Unia niech sobie... Sami wiecie.
P.S. 4 Ale mamy Post Scripta! Chciałem króciutko i w miarę żartobliwie, ale się nie dało. Kurak mnie sprowokował i napisałem cały tekst w postaci Post Scriptów. Nie ma jak wynalazki literackie! (Nobel! Gdzie jest Nobel? Czy Nobel mnie słyszy?!)
piątek, listopada 06, 2015
Żegnaj siostro!
Nic tak dobrze temu blogu nie robi na popularność (a sprawdzam to często!), niż erotomański dowcipas, a już szczególnie takie coś w samym tytule. A że sa tu, w ośmioletnich czeluściach tego bloga, treści nie-byle-jakie i które mogłyby wstrząsnąć niejednym, więc o tę popularność znowu zadbam i napiszę sobie taki właśnie kawałek. (Mądrzy i/lub cnotliwi nie czytać!)
Swoją drogą, w kwestii formalnej - co to było? To poprzednie znaczy? Całym zdaniem? Tak, Mądasiński, całym zdaniem proszę. To było, panie psoze, zjadanie własnego oguna. Bardzo, dobrze Mądrasiński, siadaj.
* * *
Niedawno temu dowiedziałem się o istnieniu córki Premiery Kopacz. (Nic nie napiszę o jej urodzie, choć widziałem zdjęcie, ale w końcu Bóg daje i Bóg odbiera - tylko, w nieskończonej mądrości swojej, nie zawsze tym samym osobom.) Dowiedziałem się oczywiście w związku z tym jej zapowiedzianym wyjazdem na stałe do Kanady, gdyby mamusia straciła fuchę, a do władzy dorwali się ci potworni.
Ludzie o tym dyskutowali i ktoś wkleił taki krótki fragment o tym, że córka Premiery nie zdała testów i nie dostała się "na swoją ukochaną ginekologię". Od tamtego czasu do momentu dosłownie przed chwilą męczyło mnie dlaczego ktoś takie kawałki na temat córki Premiery ujawnia - a była to chyba jej własna matka, w jakimś babskim tygodniku, czy coś...
Przed chwilą mnie w końcu oświeciło. Miało to przecie pokazać, że patrzcie państwo - córka Premiery, a zawala egzamin jak byle prol! W końcu co to za sztuka dla Platformy była wepchnąć taką znakomitą osobę na "jej ukochaną ginekologię", prawda?
Tośmy sobie tę kwestię w końcu wyjaśnili i można by się cieszyć, ale mnie jednak jest smutno. Dlaczego? A dlatego, że czuję, jakbym własnie tracił siostrę - w dodatku taką, o której istnieniu miesiąc temu nie miałem nawet pojęcia. No bo jednak emigruje chyba do tej Kanady, a, jak mawiali nasi przodkowie: partir c'est mourir un peu. Czyli że wyjechać to trochę jak umrzeć.
Mówili tak wprawdzie raczej tylko ci przodkowie, którzy mieli sporą służbę, przed którą pragnęli, mimo wszystko zachować pewne sekrety. Zobaczyć Jaśniepanią bez majtek to jedno, ale informacja o tym, że Wowo wyraźnie znów ma się ku Lolusiowi i sa pauvre maman chyba upragnionych wnuków nigdy się nie doczeka, to jednak co innego. Mogłaby dotrzeć do uszu biednej Niuni, albo nawet doprowadzić do społecznego przewrotu. Ô mon Dieu, quelle horreur!
Po przeczytaniu powyższego, a proszę mi wierzyć - wiem co mówię - każdy w miarę bystry czytelnik zrozumie, że te jaczejki komunistyczne, które zajmowały się czymś innym, niż edukowanie lokajów i pokojówek w mowie Moliera, przewalały po prostu forsę otrzymaną od żydowskich bankierów z Londynu, rewolucję mając w tłustej derrière. Coryllus na pewno by nam to o wiele szerzej i piękniej wyjaśnił, ale my tu niestety musimy się zadowolić mną.
Dlaczego jednak to by miała być moja siostra? - spyta ktoś. I będzie to ktoś naprawdę bystry oraz czujny, ktoś kto nie dał się zwieść na manowce perfidnym kluczeniem wokół tematu. No więc odpowiadam... Gdyby mi ktoś włożył do jednej ręki długopis, a do drugiej dokument, na którym ładną czcionką byłoby wydrukowane "moja ukochana ginekologia", to nie miałbym wielkich oporów przed tego dokumentu podpisaniem. To raz.
Dwa to fakt, że ja także nie dostałem się na ginekologię. Nie żebym się kiedykolwiek starał, czy choćby studiował medycynę, ale fakt pozostaje faktem - nie przyjęli mnie! Tak że obecnie, głównie kiedy nikt nie widzi, z żalu za tak późno odzyskaną, a tak wcześnie utraconą siostrą, trochę szlocham i co chwilę osuszam rąbkiem chusteczki niesforną łezkę w kąciku oka.
Szepcząc przy tym bon voyage, ma soeur aimée! W związku z czym dopraszam się łagodnego traktowania od ew. czytelników (a także ew. krytyków, krytykantów, trolli i tzw. "hejterów"), ze względu na ciężkie przeżycia i trudną sytuację rodzinną. W dodatku zaczyna mnie dręczyć myśl, że może niepotrzebnie zrezygnowałem z miłości... Bo też dopiero siostra ukazała mi, co ważne w życiu.
(Nie powiem "ale jaja!", bo to cholernie plebejskie, a do tego w tym kontekście może się nieładnie kojarzyć. W końcu my nie Wowo, n'est-ce pas? Już raczej "ale..." Nieważne! Najwyżej kiedyś, po francusku.)
triarius
Swoją drogą, w kwestii formalnej - co to było? To poprzednie znaczy? Całym zdaniem? Tak, Mądasiński, całym zdaniem proszę. To było, panie psoze, zjadanie własnego oguna. Bardzo, dobrze Mądrasiński, siadaj.
* * *
Niedawno temu dowiedziałem się o istnieniu córki Premiery Kopacz. (Nic nie napiszę o jej urodzie, choć widziałem zdjęcie, ale w końcu Bóg daje i Bóg odbiera - tylko, w nieskończonej mądrości swojej, nie zawsze tym samym osobom.) Dowiedziałem się oczywiście w związku z tym jej zapowiedzianym wyjazdem na stałe do Kanady, gdyby mamusia straciła fuchę, a do władzy dorwali się ci potworni.
Ludzie o tym dyskutowali i ktoś wkleił taki krótki fragment o tym, że córka Premiery nie zdała testów i nie dostała się "na swoją ukochaną ginekologię". Od tamtego czasu do momentu dosłownie przed chwilą męczyło mnie dlaczego ktoś takie kawałki na temat córki Premiery ujawnia - a była to chyba jej własna matka, w jakimś babskim tygodniku, czy coś...
Przed chwilą mnie w końcu oświeciło. Miało to przecie pokazać, że patrzcie państwo - córka Premiery, a zawala egzamin jak byle prol! W końcu co to za sztuka dla Platformy była wepchnąć taką znakomitą osobę na "jej ukochaną ginekologię", prawda?
Tośmy sobie tę kwestię w końcu wyjaśnili i można by się cieszyć, ale mnie jednak jest smutno. Dlaczego? A dlatego, że czuję, jakbym własnie tracił siostrę - w dodatku taką, o której istnieniu miesiąc temu nie miałem nawet pojęcia. No bo jednak emigruje chyba do tej Kanady, a, jak mawiali nasi przodkowie: partir c'est mourir un peu. Czyli że wyjechać to trochę jak umrzeć.
Mówili tak wprawdzie raczej tylko ci przodkowie, którzy mieli sporą służbę, przed którą pragnęli, mimo wszystko zachować pewne sekrety. Zobaczyć Jaśniepanią bez majtek to jedno, ale informacja o tym, że Wowo wyraźnie znów ma się ku Lolusiowi i sa pauvre maman chyba upragnionych wnuków nigdy się nie doczeka, to jednak co innego. Mogłaby dotrzeć do uszu biednej Niuni, albo nawet doprowadzić do społecznego przewrotu. Ô mon Dieu, quelle horreur!
Po przeczytaniu powyższego, a proszę mi wierzyć - wiem co mówię - każdy w miarę bystry czytelnik zrozumie, że te jaczejki komunistyczne, które zajmowały się czymś innym, niż edukowanie lokajów i pokojówek w mowie Moliera, przewalały po prostu forsę otrzymaną od żydowskich bankierów z Londynu, rewolucję mając w tłustej derrière. Coryllus na pewno by nam to o wiele szerzej i piękniej wyjaśnił, ale my tu niestety musimy się zadowolić mną.
Dlaczego jednak to by miała być moja siostra? - spyta ktoś. I będzie to ktoś naprawdę bystry oraz czujny, ktoś kto nie dał się zwieść na manowce perfidnym kluczeniem wokół tematu. No więc odpowiadam... Gdyby mi ktoś włożył do jednej ręki długopis, a do drugiej dokument, na którym ładną czcionką byłoby wydrukowane "moja ukochana ginekologia", to nie miałbym wielkich oporów przed tego dokumentu podpisaniem. To raz.
Dwa to fakt, że ja także nie dostałem się na ginekologię. Nie żebym się kiedykolwiek starał, czy choćby studiował medycynę, ale fakt pozostaje faktem - nie przyjęli mnie! Tak że obecnie, głównie kiedy nikt nie widzi, z żalu za tak późno odzyskaną, a tak wcześnie utraconą siostrą, trochę szlocham i co chwilę osuszam rąbkiem chusteczki niesforną łezkę w kąciku oka.
Szepcząc przy tym bon voyage, ma soeur aimée! W związku z czym dopraszam się łagodnego traktowania od ew. czytelników (a także ew. krytyków, krytykantów, trolli i tzw. "hejterów"), ze względu na ciężkie przeżycia i trudną sytuację rodzinną. W dodatku zaczyna mnie dręczyć myśl, że może niepotrzebnie zrezygnowałem z miłości... Bo też dopiero siostra ukazała mi, co ważne w życiu.
(Nie powiem "ale jaja!", bo to cholernie plebejskie, a do tego w tym kontekście może się nieładnie kojarzyć. W końcu my nie Wowo, n'est-ce pas? Już raczej "ale..." Nieważne! Najwyżej kiedyś, po francusku.)
triarius
Subskrybuj:
Posty (Atom)